Wybory prezydenckie na Białorusi 9 sierpnia 2020 roku oficjalnie wygrał urzędujący prezydent Alaksandr Łukaszenka. Nie ulega jednak wątpliwości, że wybory sfałszowano, co wywołało falę protestów na skalę niewidzianą na niepodległej Białorusi. Przez dwa tygodnie istniała bardzo duża szansa na obalenie Łukaszenki, lecz w końcu Kreml udzielił mu poparcia i stopniowo udało się represjami ograniczyć protesty. Łukaszenka stracił jednak poparcie większości społeczeństwa i może się utrzymywać u rządów tylko przy pomocy siły. Kryzys białoruski ma duże znaczenie dla całego obszaru postsowieckiego. Gdyby doszło do obalenia autokratycznego sojusznika Moskwy, byłaby to klęska Rosji i zły z jej punktu widzenia przykład dla innych. Białoruś jest bowiem dziś kluczowym elementem tzw. ruskiego miru. To obszar cywilizacyjny skupiony wokół Moskwy, zjednoczony nie tylko więziami politycznymi, militarnymi i ekonomicznymi, ale też autokratycznymi metodami rządów i brakiem swobód charakterystycznych dla rozwiniętych demokracji.
Autor: Grzegorz Kuczyński
Wybuch niezadowolenia z władzy Alaksandra Łukaszenki na Białorusi po sfałszowanych wyborach prezydenckich w sierpniu tego roku nie powinien być zaskoczeniem. Już w trakcie kampani pojawiły się nieznane wcześniej oznaki wielkiej mobilizacji społeczeństwa. Sam prezydent Łukaszenka, jak i inne państwa, nie doceniły wpływu pandemii koronawirusa na postawy Białorusinów. To COVID-19, a dokładniej polityka białoruskiego reżimu wobec reakcji na pandemię, zmieniły nastawienie dużej części mieszkańców Białorusi do władz i do samego Łukaszenki. Wydaje się, że on sam zlekceważył potencjał protestu. Po pierwsze, sfałszował wyniki wyborów na skalę, której nie było w stanie zaakceptować nawet wielu jego dotychczasowych zwolenników. Ogłoszone oficjalne wyniki były niczym cios w twarz dla białoruskiego społeczeństwa. Po drugie, reżim uznał, że scenariusz powtórzy się, jak w wielu poprzednich wyborach. W jeden, góra dwa dni uda się brutalnie stłumić spontaniczne protesty społeczne, skupione w Mińsku.
Tym razem jednak było inaczej, atak sił porządkowych wywołał jeszcze większe oburzenie i zaowocował wyjściem na ulice setek tysięcy ludzi – tylu demonstrantów na ulicach białoruskich miast nie widziano jeszcze nigdy w historii niepodległej Białorusi. Przez kilka dni wydawało się, że władza Łukaszenki faktycznie jest zagrożona. Tym bardziej, że Rosja zachowywała dużą wstrzemięźliwość jeśli chodzi o reakcję. Po zmianie taktyki, ostatecznie Łukaszence udało się opanować sytuację. Unikał brutalności i ostrych represji, aż w końcu skala protestów zaczęła się zmniejszać. Wtedy reżim zaczął ostrożnie, ale systematycznie zaostrzać politykę wobec protestujących, a szczególnie kierownictwa opozycji. Łukaszenka był już w tym momencie zdecydowanie bardziej pewny siebie – bo w końcu uzyskał wsparcie Moskwy. To właśnie Rosja jest głównym zewnętrznym graczem w tym kryzysie i to właśnie Rosję w całym regionie najbardziej interesuje rozwój wydarzeń na Białorusi.
Dlaczego Białoruś jest tak ważna dla Rosji
Na politykę Rosji wobec wydarzeń na Białorusi wpływa szereg powiązanych ze sobą, czasem sprzecznych kwestii geopolitycznych i wewnętrznych. To, co jednak najbardziej rzuca się w oczy (i różni obecną sytuację od choćby dwóch rewolucji na Ukrainie) to szereg podobieństw między reżimami w Rosji i na Białorusi, które powodują, że Kreml nie może lekceważyć kryzysu reżimu Łukaszenki. Władimir Putin, podobnie jak białoruski dyktator, panuje w kraju już od wielu lat (Łukaszenka rządzi dwadzieścia sześć lat, zaś Władimir Putin dwadzieścia lat). Modele rządów w obu państwach opierają się na silnej centralizacji władzy i konstytucyjnych uprawnień prezydenta, ale też, co ważne, na personalnej sile politycznej Łukaszenki i Putina. W obu przypadkach nieformalne relacje między przywódcami a ich podwładnymi, jak też w ramach samej elity władze, są istotniejsze od formalnych zależności. Dlatego Putin może z kryzysu białoruskiego wyciągać wnioski także dla siebie. Obserwując błędy Łukaszenki podejmować na własnym podwórku kroki pozwalające uniknąć w przyszłości problemów, z jakimi zmaga się białoruski przywódca. Ale przecież nie tylko o ideologiczno-ustrojowe podobieństwa tych dwóch reżimów chodzi.
Białoruś ma przede wszystkim dla Rosji ogromne znaczenie strategiczne, choćby dlatego, że jest buforem oddzielającym Rosję od wschodniej flanki NATO, a więc i odsuwającym potencjalne zagrożenie od samej Moskwy To Białoruś jest geograficznie tym pomostem, przez który szły na Rosję armie polskie, francuskie czy niemieckie. Ale też właśnie przez ten obszar maszerowali na podbój Europy Rosjanie – czy to w czasach carskich czy sowieckich. Białoruś jest kluczowym sojusznikiem Rosji na kierunku zachodnim. Lojalnym członkiem zdominowanych przez Moskwę postsowieckich struktur wojskowych, politycznych i gospodarczych, takich jak Państwo Związkowe Rosji i Białorusi, Organizacja Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ), Eurazjatycka Wspólnota Gospodarcza czy Wspólnota Niepodległych Państw. Pod względem wojskowym Białoruś jest w istocie częścią przestrzeni strategicznej Rosji. Armia białoruska jest tak naprawdę podporządkowana rosyjskiemu Zachodniemu Okręgowi Wojskowemu. Kadra białoruska szkolona jest w Rosji, zaś Rosjanie mają na Białorusi strategiczne obiekty wojskowe.
Utrzymanie Białorusi w rosyjskiej strefie wpływów jest dla Moskwy ważne także z powodu obwodu kaliningradzkiego. Gdyby w Mińsku doszły do władzy siły dążące do integracji z Zachodem lub nawet opowiadające się za neutralnym statusem Białorusi, znacząco pogłębiłoby to izolację najdalej na zachód wysuniętego regionu Federacji Rosyjskiej. Ale też poważnie skomplikowało wojenne plany Moskwy, która straciłaby atut w postaci grożenia NATO zajęciem „korytarza suwalskiego”, czyli wąskiego terytorium łączącego Polskę i Litwę, a dzielącego Białoruś i eksklawę rosyjską. W razie wojny z NATO, na przykład inwazji na kraje bałtyckie, byłoby to jedyne lądowe połączenie Litwy, Łotwy i Estonii z resztą Sojuszu. Jeśli więc Białoruś przestałaby być sojusznikiem militarnym Rosji, a częścią wojskowego obszaru Rosji, Moskwa straciłaby część strategicznej przewagi nad krajami bałtyckimi. To zaś oznacza, że osłabienie wpływów rosyjskich na Białorusi jest równoznaczne ze wzmocnieniem bezpieczeństwa Estonii, a zwłaszcza Łotwy i Litwy, oraz zmniejszeniem ryzyka wywołania przez Rosjan konfliktu zbrojnego w tej części Europy. Tym bardziej, że w przypadku wojny bez udziału Białorusi, analitycy nie tylko zachodni, ale też rosyjscy czy chińscy zgadzają się, że Rosjanie zdołaliby utrzymać Kaliningrad góra dwa tygodnie, a najpewniej jeszcze krócej.
Prawdopodobnie rosyjski plan dla Białorusi przewidywał, że wybory wygra Łukaszenka, ale będzie bardzo osłabiony dobrym wynikiem opozycji, a więc bardziej skłonny do ustępstw w kwestiach integracji przewidzianej wszak w dokumentach powołujących Państwo Związkowe. Integracji wielopłaszczyznowej i prowadzącej na końcu do faktycznego wchłonięcia Białorusi przez Rosję. Skala protestów zaskoczyła Kreml podobnie jak Łukaszenkę. Co ważne, Rosja nie pospieszyła wcale z deklaracjami wsparcia dla reżimu w Mińsku. Gratulacji Łukaszence nie złożył jako pierwszy Putin, wyprzedzili go przywódcy Chin i Kazachstanu, a nawet Ramzan Kadyrow, premier Czeczeni. Z kolei część polityków rosyjskich uderzała w białoruski reżim. Władimir Żyrinowski wprost oskarżył Łukaszenkę o sfałszowanie wyborów. Rosyjskie media państwowe z rezerwą relacjonowały wyniki wyborów na Białorusi. Zagrożony Łukaszenka zabiegał mocno o jasną deklarację Kremla, ale Putin długo wstrzymywał się, obserwując bieg wydarzeń na Białorusi. Dopiero 27 sierpnia, a więc w ostatnich dniach sierpnia Rosja zadeklarowała przygotowanie „rezerwy funkcjonariuszy MSW”, która miałaby w razie potrzeby pójść na odsiecz Łukaszence, a następnie, podczas piątej już rozmowy telefonicznej od początku kryzysu, Putin zaprosił Łukaszenkę do złożenia wizyty w Moskwie. Ostatecznie doszło do niej w Soczi 14 września, zaś Łukaszenka dostał tam potwierdzenie kredytu w wysokości 1,5 mld dolarów. Za podjęciem decyzji o udzieleniu jednoznacznego wsparcia przesądziły obawy Kremla o osłabienie wpływów na Białorusi oraz o wpływ pokojowej rewolucji na sytuację wewnętrzną w Rosji. Obawa przed „białoruską zarazą” jest tym większa, że wcześniej pojawiło się inne źródło „demokratycznej epidemii” groźnej dla Kremla: w Kraju Chabarowskim. Na rosyjskim Dalekim Wschodzie przez kolejne tygodnie na ulice wychodziły wielotysięczne tłumy by protestować przeciwko usunięciu ze stanowiska i postawieniu zarzutów miejscowemu popularnemu gubernatorowi. To w Chabarowsku najpierw pojawiły się dwa zjawiska, tak charakterystyczne dla nieco późniejszych wydarzeń na Białorusi. Po pierwsze, pokojowy charakter manifestacji i skuteczne unikanie poddania się prowokacjom władz. Po drugie, masowa skala wystąpień, demonstracje tak liczne, że nie było możliwości ich siłowego stłumienia. Putin zrozumiał, że przy tak wielkich ulicznych manifestacjach powinien grać na czas, jest bezsilny, jeśli mowa o chęci szybkiego rozprawienia się z demonstrantami. Ten sam problem pojawił się przed Łukaszenką.
Moskwa uważa Białoruś za część swojej naturalnej strefy wpływów, kluczowy element tzw. rosyjskiegomiru, przestrzeni cywilizacyjnej skupionej wokół Rosji. Białoruś ma ogromne znaczenie dla Kremla zwłaszcza po tym, jak z tego „ruskiego miru” wypadła Ukraina. Protestów na Białorusi nie powinno się jednak porównywać z rewolucjami ukraińskimi z 2004-2005 i 2014 r. Z wielu różnych względów, w tym stopnia eskalacji konfliktu społeczeństwa z reżimem (krwawy charakter ukraińskich Majdanów), jak i stopnia udziału geopolityki w kryzysie (na Ukrainie rewolucje miały generalnie antyrosyjskie i prozachodnie oblicze). Wydaje się, że bardziej prawidłowo jest porównywać protesty na Białorusi z wydarzeniami w Armenii z 2018 r. Rosja nie może pozwolić sobie na kolejną rewolucję w obrębie „ruskiego miru”. Wystarczyła Ukraina. Gdyby obalono Łukaszenkę na Białorusi, uznawanej za najspokojniejszą część postsowieckiej przestrzeni, zamieszkałej przez ludność, którą w miażdżącej większości uważano za bierną politycznie i nieskorą do działań uznanych przez reżim za łamiące prawo, to byłby ogromny cios dla polityki Putina oraz zachęta dla jego przeciwników w samej Rosji. Tymczasem, co należy podkreślić, obie strony konfliktu na Białorusi prześcigają się w deklarowaniu ścisłych związków z Rosją. „Rosja zawsze była, jest i będzie naszym najbliższym sprzymierzeńcem, niezależnie od tego, kto rządzi na Białorusi czy w Rosji. Jest to niezmienny czynnik, tkwi to głęboko w naszych narodach. Nawet pomimo tego, że braterskie stosunki między nami stały się tylko partnerstwem” – tak mówił Łukaszenka jeszcze 4 sierpnia. Jak wiadomo prezydent Białorusi gra o własną przyszłość, ale przecież także opozycyjna Rada Koordynacyjna jak i Swiatłana Cichanouska, kontrkandydatka w sierpniowych wyborach Łukaszenki, od początku powtarzają, że w razie zmiany władzy na Białorusi, nie należy oczekiwać pogorszenia relacji z Rosją. To reakcja na narrację Łukaszenki, że celem opozycji jest oderwać Białoruś od Rosji. Tym argumentem dyktator od początku posługiwał się, by zdobyć pomoc Kremla. To Cichanouska przemawiając 25 sierpnia do członków Parlamentu Europejskiego podkreślała neutralny geopolitycznie charakter protestów – „Rewolucja nie jest ani antyrosyjska, ani prorosyjska. Nie jest ani antyunijna, ani prounijna”. Zresztą wygląda na to, że obecna opozycja liczyła jednak na wsparcie Rosji. Waleryj Cepkało, który próbował rywalizować z Łukaszenką, ale po odmowie rejestracji kandydatury uciekł do Moskwy, powiedział „Kommiersantowi”, że opozycję zaskoczyły tak szybkie gratulacje Putina dla Łukaszenki. „Mieliśmy nadzieję, że Moskwa będzie bardziej neutralna” – powiedział były urzędnik białoruski. To rozczarowanie może wskazywać, że Cepkało i inne osoby z opozycji dostawały wcześniej sygnały z rosyjskich źródeł, że Moskwa chciałby upadku Łukaszenki.
Sąsiedzi wobec białoruskiego kryzysu
Z uwagi na tradycyjnie duże wpływy rosyjskie na Białorusi i duże znaczenie tego kraju dla Moskwy, działania innych państw, czy to z regionu, czy spoza, wobec wydarzeń w Mińsku w porównaniu z aktywnością Kremla można uznać za ograniczone i mające mniejszy wpływ na bieg wydarzeń na Białorusi. To jednak relacje na linii Łukaszenka-Putin są decydujące. Oczywiście nie oznacza to, że inne kraje nie są szczególnie zainteresowane rozwojem sytuacji na Białorusi. Szczególną wagę ma to dla Ukrainy. Kijów widzi w kryzysie białoruskim groźbę zwiększenia wpływów rosyjskich w tym kraju, a co za tym idzie, wzrost zagrożenia dla państwa ukraińskiego. Zarówno politycznie (Łukaszenka dotąd starał się zachowywać neutralność w konflikcie rosyjsko-ukraińskim), jak i militarnie, jeśli na północ od Ukrainy pojawią się rosyjskie jednostki wojskowe.
Jeszcze 13 sierpnia szef MSZ Ukrainy Dmytro Kuleba mówił, że decyzja o reakcji na wyniki wyborów na Białorusi podjęta zostanie po ich formalnym ogłoszeniu. Bardzo ostrożnie zachowywał się też początkowo prezydent Ukrainy. Wołodymyr Zełenski skomentował wydarzenia na Białorusi dopiero pięć dni po wyborach, unikając krytyki władz i apelując o dialog („dla nas ważne jest, aby Białorusini znaleźli wyłącznie pokojowe i demokratyczne wyjście z konfliktu społeczno-politycznego”). Wyraźnie różniła się ocena wydarzeń na Białorusi, jeśli chodzi o różne siły w parlamencie. Część deputowanych prezydenckiej Sługi Narodu gratulowała zwycięstwa Łukaszence, a jej kierownictwo sugerowało zachowanie „neutralności” przez Ukrainę. Jeszcze aktywniej Łukaszenkę poparła otwarcie prorosyjska opozycja – Wiktor Medwedczuk pojawił się nawet w białoruskim parlamencie. Zdecydowanie inaczej od początku zachowała się partia byłego prezydenta Petra Poroszenki. Europejska Solidarność już 10 sierpnia potępiła agresję wobec protestujących i wniosła projekt ustawy o nieuznaniu wyborów. Dopiero w ostatnich dniach sierpnia strona ukraińska ostatecznie zdecydowała się na zamrożenie wszelkich kontaktów z Białorusią. MSZ Ukrainy ogłosiło też, że Kijów przyłączy się do deklaracji Unii Europejskiej z 11 sierpnia, uznającej wybory na Białorusi za nieuczciwe, nie wykluczając nałożenia sankcji.
Wydarzeniem, które spowodowało w dużym stopniu zaostrzenie polityki Ukrainy wobec północnego sąsiada było wydanie przez reżim Łukaszenki rosyjskich najemników, zatrzymanych przed wyborami na Białorusi. Kijów chciał, żeby strona białoruska wydała większość z nich Ukrainie, bo walczyli kiedyś po stronie prorosyjskich separatystów w Donbasie, a niektórzy mają ukraińskie obywatelstwo. Tymczasem Łukaszenka nie dość, że przekazał najemników Moskwie, to jeszcze przy okazji przyjął rosyjską narrację, iż sprawa wagnerowców była prowokacją z udziałem Ukrainy. Białoruski prezydent zaczął też ostro atakować Ukrainę, w odpowiedzi Kijów odwołał na konsultacje swego ambasadora w Mińsku a Wołodymyr Zełenski zmienił zdecydowanie ton wypowiedzi na temat białoruskich władz. Na przyjęcie twardego stanowiska wobec Łukaszenki wpłynęły też nastroje społeczne na Ukrainie – większość Ukraińców popiera protesty Białorusinów.
Dużo aktywniejsi są jednak inni sąsiedzi Białorusi, przede wszystkim Polska i Litwa. To te dwa kraje stały się schronieniem dla liderów opozycji antyłukaszenkowskiej iaktywnie działają na forum UE, by podjęła ona zdecydowane kroki, np. w postaci sankcji na białoruski reżim. Tymczasem na szybkie decyzje Brukseli trudno było liczyć. Podczas dyskusji na temat listy osób objętych sankcjami przeciwne wpisaniu na „czarną listę Łukaszenki” okazały się Niemcy, Włochy i Francja. Tymczasem trzy kraje bałtyckie wprowadziły już 31 sierpnia swoje sankcje dotyczące 30 białoruskich urzędników. Na liście znalazł się np. Łukaszenka, czy jest jego syn Wiktar. Wszyscy mają bezterminowy zakaz wjazdu na terytorium Litwy, Łotwy i Estonii. Łukaszenka jeszcze pod koniec sierpnia groził przekierowaniem „wszystkich handlowych strumieni z portów Litwy gdzie indziej”, twierdząc, że transport towarów białoruskich tworzy aż jedną trzecią budżetu Litwy. W rzeczywistości kraje bałtyckie, a szczególnie Litwa, na takich ekonomicznych retorsjach Mińska właściwie nic by nie straciły. Jeśli chodzi o zyski z białoruskiego tranzytu, to dają one zaledwie 0,03 proc. budżetu państwa. Należy jednak pamiętać, że białoruskie koncerny mają udziały w litewskiej infrastrukturze, choćby Biełaruskalij jest właścicielem 30 proc. jednego z terminali w porcie w Kłajpedzie. Wreszcie, sam Łukaszenka przyznaje, że przekierowanie strumienia towarów do portów rosyjskich nad Bałtykiem kosztowałoby Białoruś zdecydowanie więcej.
Łukaszenka odmawia kontaktów z zachodnimi liderami, nawiązuje kontakty tylko z Rosją. Dlaczego nie odbiera telefonów z Berlina czy Paryża? Prawdopodobnym jest, iż nie chce, by Putin spekulował, że białoruski przywódca może się dogadywać z krajami UE. Prezydent Białorusi przyjął zdecydowaną agresywną retorykę antyzachodnią. Tymczasem politycy w Berlinie czy Paryżu musieli zajmować się już sprawą Ukrainy i kolejny „problem” na wschodzie jest im nie na rękę. Stąd od początku kryzysu konsultacje zachodnich liderów z Putinem i chęć uzyskania gwarancji, że nie będzie rozlewu krwi i wkroczenia Rosjan na Białoruś. Wydaje się, że tylko na tym zależy zachodnim przywódcą, dla których prodemokratyczne preteksty Białorusinów zdają się nie mieć dziś znaczenia. Tym bardziej, że ukraiński kryzys zwiększył tolerancję Zachodu dla autorytarnych rządów Łukaszenki. Nie brakuje opinii, że bezpieczniejszą opcją jest reżim Łukaszenki, niż radykalna zmiana i upadek władzy, które mogą sprowokować Rosję do interwencji.
Scenariusze na Kremlu pisane
Putin boi się demokracji i wolności. Nawet gdyby demokratyczne i wolne państwo pozostawało najbliższym sojusznikiem Rosji. Żeby mieć zaufanie Kremla, nie wystarcza być prorosyjskim. Nie wystarcza nawet być jednocześnie antyzachodnim. Trzeba też być autokratą, nie demokratą. Jednak Kreml widzi też, że Łukaszenka nie ma już poparcia Białorusinów. Moskwa dała ultimatum Łukaszence. Do listopada, gdy kończy się jego obecna kadencja, ma czas na nawiązanie dialogu z opozycją i podjęcie prób „reform” mających wygasić konflikt. Ale nawet gdyby Łukaszenka tego nie zrobił, Kreml go nie porzuci. Przynajmniej na razie. Putinowi nie zależy na szybkim wchłonięciu Białorusi. Zarówno z racji politycznych (negatywna reakcja Zachodu, ale też reakcja np. Kazachstanu), jak i ekonomicznych. Rosja musiałaby wziąć na siebie w dużym stopniu ciężar anachronicznej gospodarki białoruskiej. W rzeczywistości Moskwie bardziej opłaca się nadal utrzymywać Białoruś jako bufor między Rosją a NATO. Dla Rosji optymalnym scenariuszem byłoby bezkrwawe ustabilizowanie sytuacji rękami Łukaszenki, a potem bezpieczne i uzgodnione z Kremlem przekazanie władzy. Osłabiony, izolowany, mający silną opozycję wewnętrzną, ze świadomością, że nie ma już poparcia większości rodaków, Łukaszenka zmuszony będzie godzić się na spełnianie kolejnych życzeń Kremla. Od sprzedaży strategicznych przedsiębiorstw białoruskich oligarchom rosyjskim, związanymi z Putinem, po instalację na Białorusi rosyjskich baz wojskowych i dużych ilości wojska.Duże znaczenie ma osobiste nastawienie Putina i jego czekistów do wszelkich społecznych protestów, „kolorowych rewolucji” i „Majdanów”. Putin ideologicznie nie czuje się komfortowo w sytuacji, w której ulica wymusza zmianę władzy. Zwłaszcza, gdy obala autorytarne rządy, ponieważ ro budzi w nim odwieczny strach o własną pozycję. Dlatego nawet oddolna zmiana w Armenii, gdy rządy przejął Nikol Paszynian, rozgniewała i mocno zaniepokoiła Moskwę – mimo że nie wpłynęła na ścisły sojusz Armenii z Rosją – bo nie była uzgodniona i wymuszona protestami społecznymi. Niewykluczone, że Kreml obecnie nie naciska na spektakularne ustępstwa Łukaszenki i nowe umowy pogłębiające integrację, bo wie, że w razie zmiany reżimu, mogą być one kwestionowane przez następców obecnego przywódcy Białorusi. Tym bardziej, że Łukaszenka, nawet osłabiony, jest w tych sprawach trudnym partnerem. Jak zauważa białoruski analityk Arciom Szrajbman, „zmuszanie teraz słabego Łukaszenki do głębokiej integracji to nie mniej ryzykowna awantura niż namawianie silnego”. Gdyby bowiem ogłoszono, że Łukaszenka godzi się np. na bazy wojskowe Rosji na Białorusi czy wyprzedaż najlepszych firm Rosjanom, protesty przeciwko jego władzy mogłyby przyjąć antyrosyjski charakter.
Słaba pozycja Łukaszenki prowokuje Rosjan do tego, aby wykorzystać sytuację, iby pogłębić proces integracji Białorusi z Rosją, czyli zwiększyć podporządkowanie sobie zachodniego sąsiada. Słabość białoruskiego przywódcy w negocjacjach z Rosją wynika nie tylez trwających od sierpnia protestów i jak się wydaje, ostatecznego odwrócenia się większości Białorusinów od reżimu, ale z dramatycznej sytuacji gospodarczej Białorusi. Łukaszenka może już liczyć tylko na wsparcie finansowe Moskwy (alternatywa chińska okazała się złudna), szczególnie że ostatnie wydarzenia polityczne w kraju znów pogorszyły drastycznie relacje z Zachodem (a co za tym idzie, Mińsk nie może też liczyć na współpracę z MFW czy Bankiem Światowym). Pytanie, w którym momencie Kreml podejmie próbę zastąpienia Łukaszenki, co również wydaje się niemal pewne. Jeśli obecny białoruski prezydent nie zgodzi się na rosyjski scenariusz powolnej transformacji, będzie represjonował opozycję, w dużym stopniu prorosyjską w taki sposób by wyeliminować potencjalnych rywali. Wbrew pozorom, Moskwa nie ma wcale tak silnej pozycji i daleko jej do sytuacji, w której Łukaszenka zgodzi się na każdy warunek Kremla.