Drugą wojnę karabaską wygrał militarnie Azerbejdżan, biorąc rewanż za klęskę w starciu z Armenią w pierwszej wojnie. Choć przegrał z kretesem formalny sojusznik Moskwy, Rosja też należy do grona zwycięzców. Wprowadziła do regionu swoich żołnierzy i właściwie wykluczyła z niego Zachód. Tyle że w zamian pojawił się nowy niebezpieczny gracz – Turcja. W dłuższej perspektywie może się to na Rosjanach zemścić.
Autor: Grzegorz Kuczyński
„Ten dokument nie oznacza rozwiązania kwestii Karabachu, a dotyczy tylko zakończenia wojny” – te słowa największego przegranego, premiera Armenii Nikola Paszyniana, padły w specjalnym orędziu do narodu tuż po ogłoszeniu kończącego wojnę trójstronnego porozumienia Azerbejdżanu, Armenii i Rosji. To zdanie oddaje też istotę wydarzeń z sześciu jesiennych tygodni na południu Kaukazu. Problem Górskiego Karabachu nie zostaje na dobre rozwiązany, czego symbolem jest choćby brak uzgodnień co do statusu enklawy w porozumieniu zawartym w nocy z 9 na 10 listopada. Większa jej część pozostaje w rękach Ormian, a gwarancji bezpieczeństwa udziela im Rosja. To zaś oznacza, że powód wojny i ogólnie konfrontacji azerbejdżańsko-armeńskiej w ostatnich trzech dekadach nie zanika. W przyszłości znów może dojść do wznowienia walk. To, co się stało, po niewątpliwym militarnym zwycięstwie Azerbejdżanu, to jedynie zmiana faktycznych granic i przekształcenie międzynarodowego układu sił na Kaukazie Południowym. Baku odzyskało całość okupowanych przez Ormian terenów właściwego Azerbejdżanu, otaczających autonomiczny Górski Karabach, a także część samej enklawy. Czy jest to rozwiązanie trwałe? Raczej wątpliwe.
Porozumienie, ułożone w największym stopniu przez sam Kreml, jeszcze bardziej komplikuje sytuację terytorialną, na dodatek tworząc dwa korytarze komunikacyjne: jeden łączący ormiańską część Górskiego Karabachu z Armenią, drugi łączący Azerbejdżan z jego eksklawą nachiczewańską. Oba korytarze ma kontrolować Rosja. I to jest zapewne jeden z powodów stworzenia takich projektów. To Moskwa bowiem chce wykorzystać nową sytuację, wynikającą zarówno z przewagi zbrojnej Azerbejdżanu, jak i bierności rosyjskiej w obliczu kolejnych klęsk armeńskiego sojusznika.
Negocjując z powodzeniem rozejm i wprowadzając w rejon Karabachu swoje „siły pokojowe”, Rosja niewątpliwie staje się jednym z wygranych tego konfliktu. Zwłaszcza na tle wstrzemięźliwości, jaką zachowywała przez ponad miesiąc, a co wielu odebrało jako jej słabość. Sukcesem Kremla staje się też wyeliminowanie z tego obszaru Zachodu. W świetle ostatnich wydarzeń tzw. Grupa Mińska OBWE ostatecznie potwierdziła swoją inercję i w gruncie rzeczy sens istnienia. Ale w zamian Moskwa musiała się zgodzić na wpuszczenie innego gracza – Turcji. Choć porozumienie rozejmowe na pewno nie odpowiada oczekiwaniom towarzyszącym bardzo mocnemu zaangażowaniu się Ankary w wojnę po stronie Azerbejdżanu, to jednak można tu raczej mówić o otwarciu furtki do przyszłej rozbudowy wpływów tureckich. I to akurat już nie jest sukcesem, ale raczej porażką Rosji. Straciła bowiem faktyczny monopol na oddziaływanie na konflikt azerbejdżańsko‑armeński i do tego wpuściła inny podmiot do swej, do niedawna wyłącznej, strefy wpływów. Oczywiście teraz relacje Rosji z Turcją są całkiem dobre, ale kto wie, co będzie w przyszłości?
Krwawa wojna
Od 1994 r. Armenia i nieuznawane quasi-państewko ormiańskie w Górskim Karabachu kontrolowały łącznie niemal ⅕ uznawanego międzynarodowo terytorium Azerbejdżanu, nie tylko autonomiczny w ramach Azerbejdżanu Górski Karabach, lecz także otaczające go siedem rejonów azerbejdżańskich okupowanych przez Ormian. Celem władz w Baku od ćwierćwiecza było odbicie tych terytoriów. Ale dopiero teraz to się udało, choć i tak nie zrealizowano maksimum celu, czyli zajęcia całego terytorium formalnie należącego do Azerbejdżanu. To właśnie Baku sprowokowało wybuch tej trwającej 44 dni wojny. Walki zaczęły się rano 27 września, zakończyły 9 listopada. Armenia poinformowała, że zginęło co najmniej 2,3 tys. jej żołnierzy oraz 50 cywilów armeńskich. Ze swojej strony Baku nie podało liczby zabitych żołnierzy azerskich, poinformowało jedynie o 93 cywilach, którzy zginęli podczas działań wojennych. Z kolei Władimir Putin stwierdził, że w działaniach zbrojnych w Górskim Karabachu zginęło ponad 4 tys. ludzi i ponad 8 tys. zostało rannych, a uchodźców liczy się w dziesiątkach tysięcy.
Militarne sukcesy Azerbejdżanu były dla wielu zaskoczeniem. Przyjmowano, że armia armeńska i separatyści karabascy na tyle dobrze się okopali, że będą w stanie odeprzeć atak azerbejdżański, tak jak się stało np. wiosną 2016 r. Wydawało się, że rozpoczęte 27 września boje zakończą się porównywalnie do wcześniejszych eskalacji konfliktu, choćby i tej z lata 2020 r. Azerowie zdołają zdobyć parę kilometrów kwadratowych i jedno czy dwa wzniesienia, po czym ogłoszą sukces, a ogień zostanie wstrzymany. Stało się inaczej. Azerbejdżańska armia, aktywnie wspomagana przez Turcję, okazała się dużo lepiej uzbrojona i zorganizowana niż armia armeńska. Azerbejdżanie od pierwszego do ostatniego dnia wojny wykazywali inicjatywę, a zmobilizowane armeńskie rezerwy okazały się niegotowe do współczesnej wojny, ani technologicznie, ani psychologicznie. Ormianie rzucani na front okazali się wręcz mięsem armatnim, masakrowanym przez drony oponenta. Armeńska armia nie potrafiła odpowiedzieć na zastosowanie przez przeciwnika na dużą skalę dronów bojowych. Zabrakło jej odpowiednich czujników, osłony w wojnie elektronicznej i broni antydronowej. W efekcie dziesiątkowane przez drony siły armeńskie musiały opuścić ufortyfikowane pozycje zajmowane na linii frontu od 1994 r.
O zwycięstwie militarnym Azerbejdżanu zdecydowały trzy czynniki: przewaga technologiczna, użyta taktyka, wsparcie Turcji. Azerbejdżan nieprzypadkowo wybrał na decydujące uderzenie kierunek południowy. Inaczej niż na górzystej północy, tutaj duża część terenu jest równinna. Poza tym północ, bliżej Stepanakertu, była priorytetowo traktowana przez Ormian. Tam umiejscowiono mocniejsze fortyfikacje i więcej oddziałów. Południe traktowano jako kierunek drugorzędny. Tutaj obrona była dużo słabsza. Armia azerbejdżańska pokonała siły armeńskie, przełamując południowy odcinek frontu i zdobywając powoli, ale nieprzerwanie – marszem na zachód – tereny w ramach manewru oskrzydlającego w dolinie rzeki Aras, tuż nad granicą irańską. Osiągnąwszy granicę właściwej Armenii, wojska azerbejdżańskie skierowały się na północ, ku górom Karabachu, omijając leżące bardziej na wschód główne umocnienia armeńskie i zmuszając przeciwnika do walki na otwartym polu. Stosunkowo małe, ale ruchliwe grupy azerbejdżańskiej piechoty z lekko opancerzonymi i zmodernizowanymi przez Izraelczyków czołgami były wspierane przez tureckie drony atakujące Bayraktar TB2, amunicję krążącą izraelskiej produkcji oraz artylerię dalekiego zasięgu i systemy rakietowe.
Azerbejdżanie pomaszerowali na Szuszę i Stepanakert. Zajęcie 7 listopada tego pierwszego było decydujące – z militarnego punktu widzenia – dla losów całej wojny. Posiadanie Szuszy oznacza bowiem dominację nad stolicą enklawy Stepanakertem i przecięcie głównego szlaku komunikacyjnego miasta z Armenią. Upadek stolicy był kwestią czasu, ale wtedy Azerbejdżan przerwał ofensywę, zgadzając się na rozejm. Zrobił to w momencie największej od początku wojny przewagi. Sam Paszynian przekonywał, że gdyby nie zgodził się na porozumienie, wróg mógłby szybko okrążyć nawet 25 tys. armeńskich żołnierzy.
Dlaczego Alijew nie zdecydował się na odrzucenie rosyjskiej propozycji i kontynuację ofensywy, aż do zdobycia całej enklawy? Powodów jest kilka. Chociażby obawa przed rzezią ludności cywilnej w Stepanakercie podczas operacji zdobywania tego miasta – co mocno by zaszkodziło międzynarodowemu wizerunkowi Azerbejdżanu. Można się zastanawiać, czy w tym momencie Alijewowi naprawdę zależało na odbiciu całego Karabachu. Już i bez tego Azerbejdżan stoi wobec trudnego zadania powrotu dziesiątek tysięcy uchodźców do odzyskanych rejonów. Logistycznie i finansowo to monstrualne przedsięwzięcie, biorąc pod uwagę także fakt, że Ormianie, opuszczający zajęte ćwierć wieku temu tereny, niszczą i palą domostwa i całą infrastrukturę. Być może Alijew nie chciał włączenia do Azerbejdżanu obszaru zamieszkanego przez ormiańską „piątą kolumnę”, z czym zapewne wiązałaby się konieczność nadania im pewnej autonomii i zmian w konstytucji.
Kruchy pokój
Co mówi zawarte 9 listopada porozumienie kończące drugą wojnę karabaską? Dziewięciopunktowy dokument oznacza utratę przez Armenię około 70 proc. dotychczas kontrolowanego obszaru formalnie należącego wciąż do Azerbejdżanu (autonomiczny Górski Karabach i otaczające go siedem azerbejdżańskich rejonów). Wszystkie tereny okupowane, leżące wokół enklawy Górskiego Karabachu (z wyjątkiem korytarza laczyńskiego) oraz jego południowa część, wraz z Szuszą, po 26 latach wróciły pod bezpośrednią administrację azerbejdżańską.
Jakie są najważniejsze postanowienia rozejmu? Po pierwsze, w chwili wydania trójstronnego oświadczenia „zamraża” linię frontu. To oznacza, że Azerbejdżan zatrzymuje obszar, który zdołał odbić z rąk armeńskich w czasie sześciotygodniowej kampanii, jeśli mowa zarówno o samej enklawie Górskiego Karabachu, jak i otaczających ją siedmiu okupowanych przez Ormian od 1994 r. azerbejdżańskich rejonów. Ale na tym zdobyczy terytorialnych zwycięzców nie koniec. Do 1 grudnia Armenia miała przekazać Azerbejdżanowi resztę terenów przyległych do Górskiego Karabachu, które zdołała jeszcze utrzymać do chwili wstrzymania ognia. Istnieje tu jednakże wyjątek.
Chodzi o utrzymanie lądowego połączenia między okrojoną, ale wciąż rządzoną przez Ormian, enklawą karabaską a Armenią. Funkcję takiego mostu ma pełnić tzw. korytarz laczyński o szerokości 5 km. Porozumienie przewiduje, że w ciągu trzech lat Azerbejdżan i Armenia powinny przedstawić plan budowy nowej drogi łączącej Armenię z Górskim Karabachem. Obecnie bowiem droga ze Stepanakertu do Armenii biegnie przez Szuszę, nowa ma ją ominąć. Część północna enklawy ze stolicą (i korytarzem laczyńskim) pozostają pod kontrolą ormiańską. Status tego obszaru nie został sprecyzowany i należy przypuszczać, że stanie się on przedmiotem dodatkowych ustaleń, w których pozycja negocjacyjna Azerbejdżanu będzie nieporównywalnie silniejsza niż Ormian.
Osiągnięte porozumienie w praktyce wciela w życie większość tzw. zasad madryckich (pierwszy raz przedstawionych w 2007 r.) – elementów uregulowania konfliktu wypracowanych przez Mińską Grupę OBWE i zaakceptowanych w ogólnym zarysie przez obie strony (potem jednak de facto odrzuconych przez Armenię). To przede wszystkim przekazanie pod władzę Baku terytorium właściwego Azerbejdżanu, otaczającego Górski Karabach, a okupowanego przez Ormian. Podobnie jest z lądowym połączeniem enklawy z Armenią czy zapewnieniem wszystkim uchodźcom i uchodźcom wewnętrznym prawa powrotu do miejsc ich wcześniejszego zamieszkania. Ale są też różnice pokazujące, że Mińska Grupa OBWE straciła rację bytu, a ta wojna i warunki jej zakończenia są dyplomatyczną klęską Zachodu. O ile w Madrycie jeszcze była mowa o międzynarodowych gwarancjach bezpieczeństwa (w tym międzynarodowej misji pokojowej), o tyle teraz gwarancje i siły pokojowe daje wyłącznie Rosja.
Moskwa i Erywań zapewniły, że w porozumieniu nie było mowy o obecności Turków w siłach pokojowych w Karabachu. Tyle że na stronie internetowej prezydenta Azerbejdżanu umieszczono nagranie rozmowy wideo Alijewa z Putinem, gdzie ten pierwszy mówi wprost, że misja pokojowa będzie realizowana z udziałem Turcji, a Putin nie wyraża żadnego sprzeciwu. Jak na to zareagowali Rosjanie? Oznajmili, że w tym wypadku chodziło o udział Turków we wspólnym rosyjsko-tureckim centrum monitoringu rozejmu, a nie fizycznej obecności tureckich żołnierzy gdzieś na linii konfliktu.
Główną militarną rolę przejmują Rosjanie. Kontyngent „pokojowy” w sile 1,96 tys. żołnierzy, 90 transporterów opancerzonych BTR-82A, 380 sztuk samochodów i sprzętu specjalnego, zgodnie z porozumieniem, zaczęto rozlokowywać wzdłuż armeńsko‑azerbejdżańskiej linii kontaktu i korytarza łączącego Górski Karabach z Armenią. „Siły pokojowe” mają stacjonować w regionie przez 5 lat, z możliwością przedłużenia okresu o kolejne 5 lat, ale za zgodą stron. Rotacja sił odbędzie się dwa razy w roku. Rosjanie mają też kontrolować połączenie Azerbejdżanu z jego nachiczewańską eksklawą – tyle że mają to być już pograniczne wojska FSB, a nie regularna armia.
Podsumowując postanowienia rozejmu, dochodzi do zmiany faktycznych granic zdecydowanie na korzyść Azerbejdżanu i wprowadzenia tam wojskowych sił rosyjskich (z symbolicznym, przynajmniej na razie, zaangażowaniem Turcji), ale sprawa przyszłości i statusu Górskiego Karabachu nie zostaje rozwiązana. Formalnie to wciąż autonomiczna enklawa należąca do Azerbejdżanu, ale też nadal jest częścią terytorium pod panowaniem Ormian, ściśle związaną z Armenią. Można mówić o krótkim „odmrożeniu” konfliktu, zdobyczach azerbejdżańskich i wkroczeniu Rosji, po czym ponownym „zamrożeniu”. Źródła konfliktu nie zostały usunięte. W porównaniu z sytuacją sprzed kilku miesięcy do trwałego pokojowego porozumienia Azerbejdżanu z Armenią wcale nie jest bliżej.
„Nowy” Kaukaz
Warunki rozejmu są niewątpliwym sukcesem Baku, a pojawiające się głosy rozczarowania, że operacja wojskowa została wstrzymana przed odzyskaniem kontroli nad całym Górskim Karabachem, zostaną zmarginalizowane narracją o powrocie przesiedleńców do domów po niemal 30 latach wygnania. W Armenii warunki rozejmu odebrane zostały jako upokarzająca porażka. Na wieść o jego zawarciu na ulicach Erywania zebrał się tłum, który wdarł się do siedziby premiera. Pobity został przewodniczący parlamentu Ararat Mirzojan. Pozycja Paszyniana niewątpliwie została poważnie zagrożona. Oczywiście Alijewa też krytykuje się za niedokończenie wojny kompletnym pogromem Ormian i za wpuszczenie Rosjan. Ale z punktu widzenia Baku są też plusy. Przede wszystkim teraz to Rosjanie, a nie Azerbejdżanie, będą ponosić odpowiedzialność za bezpieczeństwo ormiańskiej ludności Karabachu. Jeśli dojdzie do prób etnicznych czystek, to Moskwa będzie musiała sobie z tym radzić. A i tak wątpliwe, że za 5 lat, przy obecnie określonym układzie, jacykolwiek Ormianie chcieliby jeszcze żyć w enklawie.
Jednak to właśnie Rosja, obok oczywistego zwycięzcy Azerbejdżanu, uważana jest za największego wygranego tej wojny. Na pierwszy rzut oka nie budzi to wątpliwości, jednak przy głębszej analizie i uwzględnieniu dłuższej perspektywy czasowej – daje podstawy do dyskusji. Stając się pośrednikiem w zawarciu porozumienia między Baku i Erywaniem, Rosja zademonstrowała, że zachowuje status gracza na Południowym Kaukazie. Choć już nie jedynego. Moskwa nie tylko zyskała środek nacisku na Azerbejdżan, ale też praktycznie w pełni uzależniła od siebie Armenię, dyskredytując przy tym Paszyniana i karząc Ormian za rewolucję 2018 r. Rosjanie zapłacą za to jednak utratą ich zaufania, czym Moskwa się nie przejmuje, wychodząc z założenia, że może i z zaciśniętymi zębami, ale Armenia nie ma wyjścia innego niż sojusz z Rosją. Rozmieszczenie wojska i kontrola dwóch kluczowych połączeń (Górski Karabach – Armenia, Nachiczewan – Azerbejdżan) zwiększają rolę Moskwy w tym konflikcie. Umacniają obecność Armenii w rosyjskiej strefie wpływu i zwiększają wpływ rosyjski na Azerbejdżan.
Rosja oczywiście wykonała efektowny dyplomatyczny ruch, który wielu od razu okrzyknęło wielkim sukcesem Kremla, ale jednocześnie wzięła na siebie dużą odpowiedzialność i jeśli coś pójdzie nie tak, każda ze stron może o to obwinić Moskwę. Wprowadzenie wojsk w region o takim stopniu napięcia można też uznać za jej swego rodzaju porażkę. Skoro musi się angażować militarnie, to znaczy, że inne środki oddziaływania przestały skutkować. Rosji nie udało się zupełnie zapobiec wejściu Turcji na Kaukaz Południowy, choć póki co zdołała sprowadzić tę obecność do wspólnego centrum monitoringu.
Turcja „rozmroziła” konflikt „zamrożony” przez Rosję i odzyskała status najważniejszego sojusznika, wręcz patrona Azerbejdżanu, utracony na początku lat 90. XX w. Tekst porozumienia nie jest na pewno sukcesem Ankary, jednak Turcy przyjęli tutaj długofalową strategię. Turcja też zresztą zyskuje. Choćby połączenie między Nachiczewaniem a Azerbejdżanem przecinające armeński region Meghri teoretycznie otwiera Turcji drogę lądową nie tylko do Azerbejdżanu, lecz także całej Azji Środkowej. Turcja będzie nadal dążyć do poszerzania swoich wpływów na Kaukazie, choć nie tylko tam. Celem Erdogana jest osiągnięcie statusu dominującego mocarstwa w regionie Morza Czarnego. Choć Turcja nie wzięła udziału w formowaniu kontyngentu pokojowego, to jednak pokazała swoją ważną rolę na tym obszarze, gdzie dotąd dominowała Rosja. Można oczekiwać, że wpływy tureckie urosną nie tylko w Azerbejdżanie i Gruzji, lecz także całym regionie czarnomorskim. Teraz Moskwa będzie musiała konkurować z Turcją – nawet jeśli relacje dwustronne są dziś przyjazne – w regionach, które Kreml uważał za swoją tradycyjną strefę wpływów.
Klęska Armenii i wkroczenie Turków jest też ważne dla Gruzji. Stosunki Tbilisi z Ankarą zawsze były dobre. Nie wiadomo nawet, czy nie zwiększa to szans na objęcie Gruzji natowskim Membership Action Plan. Oczywiście najwięcej będzie tu zależało od ekipy Bidena, ale są dwa argumenty przemawiające za tym scenariuszem, oprócz wzmocnienia obecności członka NATO Turcji na Kaukazie: wzrost znaczenia regionu czarnomorskiego dla NATO (co już przekłada się na decyzje o wzmacnianiu tej flanki) oraz prawdopodobna, bardziej ustępliwa, polityka Paryża i Berlina wobec USA w kwestiach natowskich.
To jednak Zachód właśnie, obok Armenii, jest drugim największym przegranym drugiej wojny karabaskiej. Wynik tego konfliktu to porażka dyplomacji europejskiej. Zmarginalizowana została zupełnie Grupa Mińska, utworzona w 1992 r. przez Organizację Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie w celu rozwiązania konfliktu o Górski Karabach, i jej współprzewodniczący – Francja i USA. Amerykanie w trakcie kampanii wyborczej nie byli szczególnie zainteresowani rozwojem wydarzeń na Kaukazie. Zaś wezwania prezydenta Emmanuela Macrona do zawieszenia broni zostały kompletnie zignorowane. Podobnie zlekceważono wszelkie organizacje międzynarodowe. Zauważono je dopiero po paru dniach. „Rosja na prośbę ONZ rozmawia z Armenią i Azerbejdżanem o możliwej obecności struktur oenzetowskich w Górskim Karabachu” – mówił 13 listopada minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow. Wymienił w tym kontekście agendy ONZ ds. uchodźców oraz rozwoju.
Faktyczne wyrzucenie Zachodu z regionu to jedna z podstaw nowego porządku regionalnego. Rosja pokazała, że wciąż posiada tutaj duże wpływy i była zdolna wynegocjować rozejm. Po pierwsze, udowodniła, że nadal jest najskuteczniejszym mediatorem na obszarze postsowieckim. Po drugie, zwiększyła swoją obecność militarną na Kaukazie, stając się głównym peacemakerem godzącym Armenię i Azerbejdżan. Jednocześnie jednak Moskwa musiała uznać, że nie jest nim na wyłączność. Zwycięska wojna Baku z odwiecznym wrogiem pokazała, jak ważną rolę odgrywa w regionie Turcja, a Moskwa z kolei musiała dopuścić Ankarę do udziału w mechanizmie monitoringu pokoju w regionie. Z dominującą pozycją USA w Gruzji oraz rosnącymi wpływami i prestiżem Turcji w Azerbejdżanie, Rosja pozostaje z armeńskim sojusznikiem, pokonanym, osłabionym, zdradzonym. Ta wojna i warunki pokoju, na pierwszy rzut oka świadczące o wielkim sukcesie Moskwy, tak naprawdę – w dłuższej perspektywie – mogą okazać się dla Moskwy problematyczne. Kończy się bowiem epoka postsowiecka, gdy Rosja była mimo wszystko naturalnym centrum, do którego stosunek determinował politykę większości pozostałych republik byłego ZSRS. Dziś na kolejnych odcinkach Moskwa musi zmieniać sposób prowadzenia polityki – jest już tylko jednym z kilku graczy i może być przez konkurentów ogrywana.