Wizyta Nancy Pelosi w Tajpej w sierpniu 2022 r. przyczyniła się do poruszenia w stosunkach między Waszyngtonem a Pekinem. Chiny zorganizowały największe od lat manewry wojskowe w Cieśninie Tajwańskiej, a Stany Zjednoczone, jak powiedział Joe Biden na szczycie QUAD w Tokio, są gotowe do udzielenia wyspie pomocy militarnej w przypadku wywołania konfliktu na pełną skalę przez reżim Xi Jinpinga. Jan Hernik, redaktor naczelny The Warsaw Institute Review, rozmawiał z profesorem Salvatore Babonesem z Uniwersytetu w Sydney o wizycie Pelosi na Tajwanie, perspektywach potencjalnego konfliktu w Cieśninie Tajwańskiej, polityce zagranicznej administracji Joe Bidena. Ekspert wyraził również swoje prognozy dotyczące wyborów połówkowych w 2022 r. w USA.
Jan Hernik: We wtorek, 2 sierpnia 2022 roku, marszałek Izby Reprezentantów USA Nancy Pelosi przybyła na Tajwan. To ważne wydarzenie w kontekście rywalizacji USA i Chin na Indo-Pacyfiku, na które Pekin może ostro zareagować. Jak ocenia Pan decyzję o tej wizycie i jaki wpływ będzie miała ona na Tajwan?
Prof. Salvatore Babones: Przede wszystkim to Chiny uczyniły z tego ważne wydarzenie w relacjach amerykańsko-chińskich. Ja nie uważam, że jest to tak istotne. Nancy Pelosi reprezentuje władzę ustawodawczą, a nie wykonawczą – i choć sama jest Demokratką, nie pełni żadnej formalnej roli w administracji Bidena. Myślę, że z dyplomatycznego punktu widzenia jej wizyta nie powinna być postrzegana przez chiński rząd jako coś szczególnie wartego uwagi. Ten rząd zwykle szuka dziury w całym i może uznać, że wszystko jest atakiem na jego suwerenność. Chiny zrobiły więc z tej wizyty coś niezwykle istotnego. Sądzę jednak, że powinniśmy podchodzić do gniewu Chin nieco bardziej sceptycznie, ponieważ dla tego kraju praktycznie wszystkie działania państw, które go nie aprobują, są nawoływaniem do III wojny światowej – a przecież to nieprawda.
JH: Wiele osób uważało, że może to być poniekąd początek poważnego konfliktu między Stanami Zjednoczonymi a Chinami i wejście ich relacji w trudną fazę. Chciałbym zapytać Pana o Tajwan, ponieważ mieszkańcy wyspy Formosa wywodzą się w większości z dziedzictwa Chińczyków Han. Oznacza to, że mają silne zaplecze kulturowe w Chinach. Jak Pan sądzi, dlaczego pomimo tego Tajwańczycy z tego obszaru nie chcą zjednoczenia z Chinami kontynentalnymi?
SB: Po pierwsze, myślę, że powinniśmy pamiętać, że chociaż Tajwan pod względem etnicznym wywodzi się od Chińczyków Han, powiązania kulturowe Chin z Tajwanem nie są tak silne, jak wielu ludzi sądzi. Po pierwsze, na Tajwanie żyje duża grupa ludności rdzennej. Jest to mniejszość – w pełnym tego słowa znaczeniu. Po drugie, większa część ludności tego państwa to potomkowie ludzi, którzy opuścili Chiny około 400 lat temu, głównie z prowincji Fujian, z południa, aby osiedlić się na Tajwanie – i przez kilkaset lat mieli bardzo mało związków z Chinami. Później nastąpił dodatkowy napływ około 2 milionów uchodźców z Chin kontynentalnych w związku z wojną domową i następstwami wojny domowej partii narodowej. Przez długi czas były niełatwe stosunki między tymi, którzy przybyli do kraju głównie w 1949 r. w następstwie klęsk wojennych – brutalnej dyktatury wojskowej Czang Kaj-szeka na Tajwanie, którą wielu ludzi postrzegało jako siłę zewnętrzną, która okupowała Tajwan przez wiele lat. Dochodziło wtedy do wielu napięć pomiędzy wojskowocentryczną półkolonialną siłą okupującą Tajwan a miejscowymi Chińczykami z Tajwanu, którzy mówili innym dialektem, nie standardowym mandaryńskim, mieli bardzo mało związków z Chinami, a w wielu przypadkach więcej związków z Japonią jako metropolią.
Powinniśmy pamiętać, że za rządów KMT (Narodowej Partii Chin)na Tajwanie pod przywództwem Czang Kaj-szeka przez około 30 lat obowiązywał stan wojenny i panował terror. Kiedy ludzie mówią, że są Chińczykami Han, oznacza to, że nie pamiętają, że tożsamość etniczna to nie wszystko. To jakbym powiedział, że Polacy są Słowianami, więc dlaczego nie chcą być rządzeni przez Rosję? Bycie Słowianinem to nie to samo, co chęć, żeby Moskwa rządziła twoim krajem – nawet jeśli ludzie w Moskwie uważają, że tak powinno być. Myślę więc, że analogia Polaków i Rosjan jest prawdopodobnie równoległa do relacji Tajwańczyków, którzy uważają się za „Tajwańczyków” i tych z Chin kontynentalnych. Mogą oni pochodzić z tego samego kręgu etnicznego, ale wywodzą się z różnych środowisk historycznych i mają różne dziedzictwa. W ciągu ostatnich 20–30 lat wiele się zmieniło: powstały nowe pokolenia, zawarto więcej małżeństw łączonych, których nie można rozdzielić, rodzin niebieskich – tych związanych z KMT i zielonych – związanych z miejscowym dziedzictwem tajwańskim. W tym momencie to rozróżnienie nie jest już silne i zdecydowana większość ludzi na Tajwanie postrzega siebie jako Tajwańczyków bez silnych związków z Chinami. Istnieją jednak powiązania biznesowe między tymi krajami. Wiele z nich to relacje silne i dobrze prosperujące, ale to jest biznes, a nie kultura. Uważam, że to dość zaskakujące, że mieszkańcy Tajwanu, kraju, który od 400 lat jest oddzielony od Chin, był przez 30 lat pod rządami dyktatury wojskowej Chin. Ten naród absolutnie nie życzyłby sobie ponownego zjednoczenia z Chinami, co według mnie nie jest zaskakujące.
JH: Porównanie, które Pan przytoczył – to o relacjach między Polakami a Rosjanami – na pewno pomoże ludziom zamieszkującym naszą część świata zrozumieć sytuację związaną z Chinami.
SB: Tak, na pewno – a może także tę między Ukrainą a Rosją. To podobna dynamika.
JH: Tak. Moje kolejne pytanie związane jest z Johnem Kirbym, który powiedział, że Stany Zjednoczone, pomimo wizyty Pelosi na Tajwanie, nadal wspierają politykę jednych Chin. Chciałbym więc zapytać, dlaczego Stany Zjednoczone wciąż utrzymują formalne relacje z Pekinem i nie mogą uznać Tajpej za stolicę Tajwanu. Może to być niezrozumiałe, ponieważ Pelosi udała się właśnie do stolicy, więc tą wizytą Stany Zjednoczone w pewnym stopniu pokazały, że uznają ten kraj.
SB: Polityka jednych Chin to część historii. Powstała ona, ponieważ Stany Zjednoczone nalegały, aby Tajwan pozostał centralnym ogniwem zjednoczonych Chin, a Tajwan do 1971 roku posiadał miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, w tym moc weta jako przedstawiciel Zjednoczonych Chin. Z tego powodu USA nadal uznawały politykę jednych Chin, dopóki ludowo-demokratyczne Chiny nie stały się rządem uznawanym na arenie międzynarodowej. Polityka ta nie uległa zmianie i nadal jest widoczna w działaniach USA. Szczerze mówiąc, uważam, że jest to już od dawna stan nieaktualny – istnieje praktyka dwóch państw chińskich. USA jest bardzo konserwatywne, jeśli chodzi o swoją doktrynę, więc ta doktryna pozostaje w mocy, choć nie jest już w użyciu. Jestem komparatystą, a nie ekspertem od Tajwanu. Mógłbym wskazać na przykład traktat międzyamerykański, który zawiera te same postanowienia dotyczące obrony zbiorowej, co NATO, a przecież wszyscy wiedzą, że ten traktat jest w zasadzie martwy, nie funkcjonuje. Stany Zjednoczone nigdy nie będą interweniować w wojnie z udziałem Brazylii – nie byłby to element aktywnej polityki zagranicznej USA. Jednak wciąż to wszystko jest na papierze, więc myślę, że w ten sam sposób powinniśmy podchodzić do polityki jednych Chin. Jest ona nadal zapisana w dokumentach, ale w praktyce USA traktuje Tajwan jako suwerenny kraj, nawet do tego stopnia, że sprzedaje mu broń. Wręcz jest zapisane ustawowo, że USA ma sprzedawać broń potrzebną państwom do obrony. Więc tak, formalnie nadal istnieje „polityka jednych Chin” i kiedy amerykańscy urzędnicy są naciskani w tej kwestii, wracają do tego sformułowania. To zachęca do pokojowych rozwiązań na rzecz owocnych stosunków. To oczywiste, że każdy chce pokojowego rozstrzygnięcia. Jednak każdy realista wie, że ta pokojowa ugoda sprowadza się do niepodległości Tajwanu.
JH: Kiedy Pelosi była na Tajwanie, powiedziała, że podziwia wartości demokratyczne Tajwańczyków i jest to ważne dla Stanów Zjednoczonych, ale czy nie uważa Pan, że nie jest to jedyny powód wspierania Tajwanu przez USA – że istnieje również interes w dostawach półprzewodników?
SB: Nie, nie zgadzam się. Półprzewodniki to tylko najnowszy pretekst do wspierania Tajwanu. Wsparcie Stanów Zjednoczonych dla Tajwanu jest systematyczne od 70 lat. Jedynym momentem, w którym uległo ono zachwianiu, był czas ruchu prodemokratycznego na Tajwanie w latach 80-tych, kiedy to poparcie USA dla dyktatury KMT było dość wątpliwe. Od kiedy Tajwan stał się państwem demokratycznym, Stany Zjednoczone konsekwentnie go wspierały. Teraz próbuje się uzasadnić ten rodzaj wsparcia na wiele sposobów. Początkowo, zanim Tajwan stał się demokracją, uzasadnienie brzmiało: „cóż, Tajwan jest antykomunistyczny”; a następnie „Tajwan jest demokracją”. Teraz ten kraj jest ważnym producentem półprzewodników. To się nie zmieni; to zamrożony konflikt. I znowu, jeśli mogę zastosować inną interesującą analogię międzynarodową – przypomina to sytuację Abchazji w regionie Morza Czarnego.
Tajwan stał się amerykańską Abchazją – to państwo de facto niepodległe, które nigdy nie stanie się ponownie częścią Gruzji, ale które nie zostanie uznane przez inne kraje. Nie jest to dokładna analogia, ale pod wieloma względami jest ona podobna. Chiny nigdy nie uznają niepodległego Tajwanu i jeżeli Chiny tego nie zrobią, nie zrobią tego też inne kraje. Mimo to Stany Zjednoczone nie zrezygnują ze swojego państwa klienckiego – Tajwanu – i zapewniają mu środki obronne i gwarancje bezpieczeństwa. W rezultacie ten permanentnie zamrożony konflikt utrzyma się.
JH: Rozmawialiśmy w Warszawie około miesiąc temu i wiem, że nie traktuje Pan poważnie groźby potencjalnej wojny między USA a Chinami, ale chciałem Pana zapytać o region Morza Południowochińskiego, który od lat jest przedmiotem sporu. Wielu ekspertów mówi, że to może być potencjalne źródło konfliktu i miejsce, gdzie może on się rozpocząć. Chciałbym zapytać, jak ocenia Pan tę sprawę, a także, jeśli się Pan z tym nie zgadza – gdzie szukałby Pan potencjalnych dróg czy punktów konfliktu?
SB: Chciałbym zacząć od zakwestionowania założeń samego pytania. Pan, podobnie jak wielu ekspertów od stosunków międzynarodowych, przyjmuje za pewnik, że Morze Południowochińskie od wielu lat jest źródłem konfliktu. Proszę o zastanowienie się, ile osób zginęło na Morzu Południowochińskim w ciągu ostatnich 20 lat. Nie wiem, czy ktoś zginął w konflikcie na Morzu Południowochińskim, być może brakuje mi wiedzy dotyczącej filipińskiej straży przybrzeżnej lub rybaków – być może jedna lub dwie osoby, nie wiem. W każdym razie intensywność konfliktu na Morzu Południowochińskim jest bardzo niska. Obecnie jest to miejsce konfrontacji, co nie jest tożsame z konfliktem. Chiny bardzo agresywnie spierały się z sąsiadami, ale sąsiedzi nie chcieli w jakikolwiek sposób konfrontować się z Chinami. Podobnie Stany Zjednoczone dochodzą swoich praw na mocy prawa międzynarodowego do tranzytu na Morzu Południowochińskim, robią to bardzo agresywnie, przepływając statkami i latając samolotami bardzo blisko chińskich instalacji w pobliżu morza, co kończy się jedynie drobnymi incydentami. Zdarzały się sytuacje, w których Chiny zachowywały się niewłaściwie, latając niebezpiecznie blisko amerykańskich samolotów i pływając niebezpiecznie blisko amerykańskich okrętów wojennych. W pewnym momencie Chiny ukradły nawet podwodny statek oceanograficzny z nieuzbrojonego amerykańskiego statku badawczego. Chiny były więc bardzo konfrontacyjne, ale nie podnośmy tego do poziomu wojny. To, co zrobiły i robią Chiny, jest niewłaściwe, nierozsądne i prowokacyjne.
JH: Tak, ale to równie dobrze może być to przejaw ekspansjonizmu Chin.
SB: Tak, z pewnością było to przejawem chińskiego ekspansjonizmu, ale na Morzu Południowochińskim nie było i nie będzie konfliktu. Ciągle słyszymy cytaty o pewnym procencie światowego handlu, który przechodzi przez Morze Południowochińskie. Ludzie są świadomi tych ogromnych liczb, ale oczywiście zdecydowana większość tego handlu odbywa do Chin i z Chin. Dlatego wszystkie inne kraje w regionie mogą – w razie potrzeby – ominąć Morze Południowochińskie. Przesyłki ropy z Bliskiego Wschodu do Japonii zamiast płynąć przez pierwszą linię wysp, mogą opłynąć ją dookoła. Ominięcie Morza Południowochińskiego oznaczałoby podniesienie o kilka groszy ceny baryłki ropy w przypadku handlu japońskiego. To samo dotyczy handlu koreańskiego; w przypadku Tajwanu byłoby to nieco bardziej skomplikowane, ale nawet dla tego kraju nie byłby to duży problem. To Chiny musiałyby się mierzyć z katastrofalnym załamaniem gospodarczym, gdyby handel przez Morze Południowochińskie nagle został odcięty. Gdyby tankowce nie mogły poruszać się po tym morzu, chińska gospodarka stanęłaby w miejscu. Gdyby Szanghaj i Guangdong nie mogły być wykorzystywane jako porty eksportowe, juan chiński ponownie załamałby się, spadłby również poziom chińskiego eksportu. Jedynym krajem, który jest narażony na konflikt na Morzu Południowochińskim są Chiny. Dlatego uważam, że to niemal nieprawdopodobne, aby Chiny pozwoliły, żeby Morze Południowochińskie stało się miejscem poważnych działań wojennych. Uważam, że to też nieprawdopodobne, żeby Chiny próbowały zatopić amerykański lotniskowiec hipersoniczną rakietą świetlną. Gdyby tak się stało, to nie doszłoby do III wojny światowej – na pewno całe Morze Południowochińskie i Tajwan w prostej linii zostałyby zamknięte dla ruchu morskiego – i to natychmiast. To doprowadziłoby do zapaści gospodarczej w Chinach, która w Ameryce byłaby ledwo zauważalna. To znaczy, oczywiście, spowodowałoby to jakieś braki dóbr konsumpcyjnych, ale nie miałoby to większego wpływu na USA czy resztę świata. Dla Chin byłaby to za to katastrofa. Myślę, że Chiny będą nadal zachowywać się nieodpowiedzialnie na Morzu Południowochińskim – z możliwością niebezpiecznej eskalacji. Dlatego Chiny mogą zachowywać się w sposób, który może doprowadzić do przypadkowego zestrzelenia amerykańskiego odrzutowca bojowego. Z utratą życia pilota i stratą setek milionów dolarów w sprzęcie i technologii oraz zniszczeniem mienia. Gdyby coś takiego miało miejsce, z pewnością wywołałoby to kryzys międzynarodowy, ale nie wojnę. Gdyby Chiny przypadkowo spowodowały śmierć amerykańskiego pilota, odpowiedzią byłyby sankcje, a duży wysiłek militarny włożony w region nie spowodowałoby wojny na Morzu Południowochińskim. Chociaż to morze jest rzeczywiście bardzo konfrontacyjnym miejscem, nie sądzę, aby istniało tam poważne ryzyko jawnej wojny i zawsze upominam specjalistów w dziedzinie stosunków międzynarodowych, kiedy używają słowa „wojna”. Niewielka konfrontacja, w której wystrzelono jeden pocisk, nie jest wojną. Wojna to ogólnonarodowy wysiłek zmierzający do konfrontacji z innym narodem w celu pokonania go militarnie, a to nie stanie się na Morzu Południowochińskim ani na Tajwanie. Przypominam – ostatni udany atak ziemnowodny miał miejsce w Inczon w 1951 roku. Z II wojny światowej i wojny koreańskiej dowiedzieliśmy się, że aby taki atak się powiódł, potrzebna jest absolutna przewaga powietrzna. Nie przeprowadzono żadnego poważnego, moim zdaniem, ataku w regionie powietrzno-morskim, w którym toczy się spór. Nie ma szans, by Chiny mogły od razu zapewnić sobie absolutną przewagę powietrzno-morską na Tajwanie. Mogą to kwestionować, ale to niewyobrażalne, żeby posiadać pełną przewagę do przeprowadzenia amfibii – przynajmniej w tym stuleciu. Gdzie doszłoby do konfliktów? Myślę, że dokładnie tam, gdzie już do nich dochodziło. Czyli na granicy chińsko-indyjskiej, chińsko-wietnamskiej i granicy morskiej. Nie ma natomiast konfliktu na Morzu Południowochińskim i w rejonie Cieśniny Tajwańskiej. Może dochodzić do konfliktów, w tym incydentów, ale nie dojdzie do wojen.
JH: Panie Profesorze, porozmawiajmy jeszcze o innej doktrynie polityki zagranicznej USA dotyczącej Azji. Chciałbym zapytać Pana o podejście administracji Bidena do tej doktryny, bo jak widzimy, Stany Zjednoczone budują swoją przewagę w regionie w oparciu o multilateralizm i sojusze dwustronne. Widzimy to na przykładach AUKUS, Partnerstw Transpacyficznych, inicjatywy QUAD, czy relacji bilateralnych na przykład z Republiką Korei. Chciałbym więc zapytać, jak wytłumaczyć ten pośpiech na Indo-Pacyfiku – czy to jest szybka reakcja na wzrost gospodarczy, militarny i morski Chin?
SB: W czasach, kiedy prezydentem był Obama, zwrot w kierunku Azji (ang. „Pivot to Asia”) był hasłem, które znalazło odzwierciedlenie w rozmieszczeniu żołnierzy w Darwin, w Australii na zasadzie rotacji. Ci marines nie są więc w Australii na stałe. Poza tym ten zwrot w kierunku Azji miał niewielkie praktyczne znaczenie jeżeli chodzi o istotne rozmieszczenia wojsk. W czasach administracji Trumpa forsowano natomiast doktrynę Indo-Pacyfiku, czyli ideę zapewnienia bezpieczeństwa na obszarze łączącym Ocean Indyjski i Pacyfik, poza odcinkiem od Oceanu Indyjskiego aż do granicy z Pakistanem. Pakistan i Afganistan zawsze były poza Indo-Pacyfikiem, więc wszystko na wschód od Pakistanu liczyło się jako Indo-Pacyfik. QUAD był kluczowym punktem ekspansji USA na Indo-Pacyfik, ale także poprawił relacje z Indiami poprzez próby sprzedaży zaawansowanej amerykańskiej broni – co jest czymś całkiem nowym. Na przestrzeni dziejów Indie miały dostęp do amerykańskiej broni. Współpraca obronna wykracza jednak poza samą broń. We wspólnych operacjach nowy indyjski lekki myśliwiec wykorzystuje silniki produkowane przez General Electric. Nastąpiła więc zwiększona współpraca między Indiami a USA, którą możemy zasadnie nazwać Indo-Pacyfikiem – jest to wsparcie USA dla Indii w konfrontacji z Chinami. To właśnie przyciąga Indie do strategii amerykańsko-pacyficznej. Jej kluczowym punktem stał się QUAD, czyli współpraca między Stanami Zjednoczonymi, Japonią, Australią i Indiami. Od momentu, kiedy Biden objął urząd prezydenta, ranga QUAD znacznie się obniżyła. Jak w przypadku wielu rzeczy w polityce zagranicznej USA, nazwy pozostały, członkowie pozostali, ale status uległ degradacji. W Stanach Zjednoczonych bardzo rzadko zdarza się, aby forma instytucjonalna została po prostu zmieniana czy dostosowywana. Zamiast tego inicjatywa, która wcześniej była bardzo ważna, zostaje zdegradowana poprzez przyznanie jej niskiego budżetu i obniżenie jej priorytetu. Na samym początku kadencji, w styczniu lub lutym 2021 r., Joe Biden ogłosił, że jego cele dla QUAD to współpraca w zakresie klimatu, koronawirusa, gospodarki i rozwoju. Według mnie był to sygnał, że wycofuje się on z konfrontacji z Chinami za pośrednictwem QUAD – a przecież powodem powołania tej inicjatywy była współpraca w zakresie bezpieczeństwa morskiego i strategii dotyczącej konfrontacji z Chinami. Nic szczególnie nie łączy tych czterech krajów poza faktem, że posiadają one znaczące zasoby morskie pozwalające na utrzymanie swobody żeglugi na całym Indo-Pacyfiku. Dlatego właśnie te cztery kraje znalazły się w inicjatywie – a nie na przykład Korea Południowa, Singapur, Indonezja czy Bangladesz – ponieważ są to znaczące potęgi morskie, które są nastawione, jeśli niekoniecznie na konfrontację z Chinami, to przynajmniej na utrzymanie wolności mórz w obliczu wywierania presji przez Pekin. Kiedy Biden zasygnalizował, że QUAD będzie działał w obszarach koronawirusa i klimatu, to obniżyło to rangę całego sojuszu. Nie ma żadnego powodu, dla którego akurat te kraje miałyby się skupić na polityce i współpracy w zakresie koronawirusa. To albo Biden albo Blinken [musiałbym wrócić do moich notatek], ale z pewnością ktoś z administracji Bidena wygłosił przemówienie, w którym powiedział, że Indie wykorzystają swój przemysł farmaceutyczny, USA badania, a Japonia siłę produkcyjną i że Australia zapewni im wsparcie (ponieważ nie dało się znaleźć obszaru, w którym Australia mogłaby zrobić cokolwiek w zakresie współpracy dotyczącej koronawirusa), aby promować szczepienia w Azji Południowej i na obszarach Indo-Pacyfiku. Myślę, że próba znalezienia takiego pola do współpracy między tymi krajami była dość naciągana. Później John Kerry, wysłannik amerykańskiego prezydenta ds. klimatu, nalegał, że rozwiązanie światowego kryzysu klimatycznego można osiągnąć jedynie przy współpracy z Chinami. Innymi słowy Kerry mówi o tym, że Chiny należy włączyć do działań na rzecz klimatu. Misję QUAD odciągnięto od bezpieczeństwa wojskowego. Moim zdaniem należy to interpretować jako pozbawienie przez administrację Bidena znaczenia polityki znanej z czasów Trumpa. Rząd nie chce jej całkowicie wyeliminować, ponieważ ludzie ją lubią. Może natomiast zrobić z niej nieaktywną wydmuszkę. To już według mnie miało miejsce w styczniu 2021 roku. Gwoździem do trumny były wydarzenia z maja 2022, kiedy Anthony Albanese został premierem Australii, ponieważ Partia Pracy w tym kraju nie popiera otwartej konfrontacji z Chinami, nie zajmuje się też bezpieczeństwem morskim, a sam Albanese powtórzył po objęciu urzędu, że jego priorytetami dla QUAD są współpraca klimatyczna, w zakresie koronawirusów oraz związana z gospodarką i rozwojem. Także on nie wspomniał o bezpieczeństwie morskim i Chinach. Od tego czasu podczas kilku szczytów pojawiły się oświadczenia liderów QUAD. Na ostatnim stwierdzono, że państwa sojuszu oczywiście wspierają swobodny tranzyt przez Indo-Pacyfik, padło też stwierdzenie, że popierają oni walkę z terroryzmem, na co nalegały Indie. Głównym priorytetem Indii jest przeciwdziałanie terroryzmowi praktykowanemu i sponsorowanemu przez Pakistan, zawarli więc to w oświadczeniu ich lidera. Anthony Albanese natomiast był dość oziębły w kwestii QUAD, a były premier Japonii, Shinzō Abe, który niedawno zmarł, był od początku zdecydowanym zwolennikiem tej inicjatywy. Bez poparcia Joe Bidena dla QUAD, nie wydaje mi się, aby miał on przyszłość jako sojusz przeciw Chinom lub na rzecz bezpieczeństwa morskiego.
JH: To jest jeden z powodów budowania czy rozwijania innych sojuszy przez administrację Bidena.
SB: No cóż, nie jestem pewien czy ta administracja zabiega o inne sojusze.
JH: Mam na myśli to, że współpraca jest w toku. Rozmawialiśmy o porozumieniu AUKUS, o okrętach podwodnych z napędem jądrowym…
SB: Porozumienie AUKUS powstało w wyniku działań administracji Trumpa. Będzie nadal funkcjonowało z powodów ekonomicznych i kwestii bezpieczeństwa. Nie sądzę jednak, że to główny priorytet administracji Bidena, bo jest to jednak plan z czasów Trumpa. Będzie kontynuowany, owszem, Biden nie zrezygnuje z niego, podobnie jak Albanese, bo to z kolei kojarzy się z jego poprzednikiem Scottem Morrisonem. Pamiętajmy, że teraz nawet w Wielkiej Brytanii ktoś zastąpi Borisa Johnsona odchodzącego z urzędu – a on był zdecydowanym zwolennikiem tej inicjatywy. Czy zatem AUKUS będzie kontynuowany po zmianie tych przywódców? Myślę, że tak, ale nie sądzę, że będzie to strategia o równie kluczowym znaczeniu – czyli będzie kontynuowany jako jedna z pozostałości po działaniach poprzednich administracji. Rząd Bidena jest znacznie bardziej skoncentrowany na Europie, a sam Blinken – sekretarz stanu – jest europeistą, który dorastał w Europie. Myślę, że dużo bardziej odpowiada mu Europa niż Azja. Tak czy inaczej moim zdaniem administracja Bidena skierowała swoją politykę zagraniczną ku Europie, co widać również w jej wsparciu dla Ukrainy. Nie nadała takiego priorytetu Indo-Pacyfikowi jak za czasów Trumpa.
JH: Przejdźmy do polityki wewnętrznej USA. Ponieważ zbliżają się wybory w Stanach Zjednoczonych, chciałbym zapytać, jak ocenia Pan sytuację przedwyborczą – czy Republikanie zdobędą pozostałe mandaty, jak się powszechnie uważa, czy to Demokraci zawalczą o miejsca w Izbie i Senacie?
SB: Wybory te to oczywiście wybory do Kongresu [ang. midterm elections, wybory w połowie kadencji prezydenta USA, przyp. tłum.], ale trzeba mimo wszystko zauważyć, że Joe Biden jest najmniej popularnym prezydentem, a Kamala Harris wiceprezydentem w historii USA. Niewiarygodne, że Joe Biden ma mniejsze poparcie w tym momencie niż Donald Trump w podobnym czasie kadencji. Z najnowszego majowego sondażu wynika, że Trump bez problemu pokonałby Bidena w głosowaniu powszechnym – nie tylko w głosowaniu elektorskim. Gdyby wybory odbyły się dzisiaj, Trump miałby jeszcze większe szanse, żeby pokonać Harris, gdyby to ona była kandydatką Demokratów. To wszystko dzieje się w kontekście stresu w gospodarce amerykańskiej, spadku PKB, oraz tego, że instytucja National Bureau of Economic Research chce ogłosić oficjalnie recesję – a faktem jest, że spadki ekonomiczne widać już od sześciu miesięcy. Pojawiła się inflacja, która uderzyła gwałtownie, a takiego jej poziomu nie widziano od 1980 czy 1981 roku. USA boją się więc o gospodarkę. Są też obawy społeczne w związku z kwestiami w Sądzie Najwyższym – chodzi o aborcję, dostęp do broni i ciągłe zarzuty o rasizm instytucjonalny. Trudno sobie wyobrazić, że Partia Demokratyczna mogłaby odnieść sukces w tych wyborach. Wszyscy za to spodziewają się ogromnego zwycięstwa Republikanów w Izbie Reprezentantów. Warto pamiętać, że chociaż Donald Trump przegrał wybory w 2020 roku, Republikanie faktycznie wygrali w Izbie Reprezentantów, a to sytuacja wyjątkowa. Innymi słowy mają w Izbie silnego przewodniczącego. To niemal niewyobrażalne, biorąc pod uwagę krajowe trendy, żeby Demokraci mieli zachować większość w Izbie. Senat byłby bardziej osiągalny, ponieważ tylko 1/3 senatorów wybiera się ponownie co 2 lata na sześcioletnią kadencję – a większość z nich to Republikanie. Nie można zastąpić senatorów-Demokratów, jeśli nie są oni wybierani ponownie. Nie jestem tak dobrym obserwatorem politycznej gry w poszczególnych stanach USA, aby wiedzieć, co wydarzy się w Senacie. Chyba tylko boska interwencja mogłaby pozwolić Demokratom na utrzymanie kontroli nad Izbą Reprezentantów. Będzie to niosło za sobą konsekwencje, ponieważ uzyskanie kontroli nad jedną z izb Kongresu da Republikanom kontrolę nad komisjami i machiną śledczą Kongresu. Będziemy więc świadkami ogromnej liczby dochodzeń wszczętych przez Republikanów w sprawie rządów Bidena oraz większej kontroli jego administracji przez komisje Izby. To zdecydowanie zmieni dynamikę polityczną następnych dwóch lat – aż do wyborów prezydenckich w 2024 roku.
JH: Czyli sukces Republikanów w wyborach do Kongresu w 2022 roku może doprowadzić ich do sukcesu w wyborach prezydenckich?
SB: Nie, to jest zbyt daleko idące stwierdzenie. Może to doprowadzić do znacznie bardziej agresywnej kontroli administracji Bidena. W tej chwili jest ona kontrolowana w niewielkim stopniu przez Kongres i prasę. Jedyną dużą organizacją informacyjną, która wywiera jakikolwiek nacisk na administrację Bidena jest Murdock News Corp, a więc Fox News, New York Post i w mniejszym stopniu Wall Street Journal. Reszta amerykańskich mediów do tej pory wspierała administrację Bidena ze strachu przed powrotem Donalda Trumpa, który czai się na horyzoncie. Jednak, gdy tylko Izba pod kontrolą Republikanów uzyska uprawnienia do zgłaszania naruszeń i ujawni rzeczywiste dowody na potencjalne nadużycia nawet w obszarze strategii politycznej, zmieni to radykalnie środowisko informacyjne w USA. Wszyscy wiedzą, że odbędzie się dochodzenie w sprawie powiązań Huntera Bidena z chińskimi biznesmenami. Będzie również śledztwo w sprawie wycofania się z Afganistanu, które nie zostało odpowiednio przeanalizowane, ponieważ Kongresowi, jak wiadomo, nie zależy na pociągnięciu administracji Bidena do odpowiedzialności. Po zakończeniu wojny na Ukrainie zostanie przeprowadzone dochodzenie w sprawie podjętych przez Stany Zjednoczone działań – czy były one prowadzone właściwie i skutecznie. Będzie to seria śledztw, które ujawnią informacje dotychczas skrywane, ponieważ nie ma politycznego interesu w ich ujawnianiu. Uważam, że system amerykański działa najlepiej, gdy różne partie są odpowiedzialne za różne gałęzie władzy i dzięki temu kontrolują się wzajemnie.
JH: Tak, z pewnością tak jest w przypadku polityki amerykańskiej. Dobrze, bardzo dziękuję Panu za rozmowę.
SB: Czy mógłbym poruszyć jeszcze jedną kwestię?
JH: Tak, oczywiście.
SB: Moim zdaniem Partia Demokratyczna zdecydowanie planowała już od 2020 roku, że Kamala Harris przejmie władzę po wyborach w 2022 roku. Mam na myśli to, że Demokraci promowali Kamalę Harris jako kandydatkę na wiceprezydenta, ponieważ wiele osób w tej partii chciało zaistnieć na kartach historii – wprowadzając pierwszą Afroamerykankę, kobietę, a zarazem Demokratkę na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Byli zaskoczeni tym, że Harris okazała się tak bardzo niepopularna. Mimo wszystko wciąż wydaje mi się, że prawdopodobnie gdzieś pomiędzy listopadem 2022 a styczniowymi wyborami Joe Biden zrezygnuje, a Harris zostanie powołana na stanowisko prezydenta pomimo swojej niepopularności. Uważam, że jeszcze w 2020 roku zaplanowano, że to się wydarzy – i że być może w 2023 roku będziemy ją widzieć w tej roli na dobre. Cieszę się, że mogę się z Państwem z tym podzielić. Powinniśmy myśleć o tym, jak może wyglądać kierowanie krajem przez Harris. Myślę, że Demokraci mieli na tyle przyzwoitości, żeby wykonać ten ruch i udowodnić na przestrzeni dwóch lat jej zdolność do kierowania krajem. Obecnie jednak członkowie Partii Demokratycznej niepokoją się tą perspektywą i uważają, że Harris nie jest ich najlepszym potencjalnym kandydatem. Pojawiło się również wiele głosów, że powinna ustąpić ze stanowiska wiceprezydenta – nie są to głosy, które wybrzmiewają głośno, ale są ludzie, którzy o tym mówią w kuluarach. Uważam, że to niemożliwe, bo Kamala Harris nie ustąpi – a jeśli nie ustąpi, to jedyną alternatywą jest to, że zrobi krok naprzód, dlatego uważam, że w styczniu Harris będzie już pełnić urząd prezydenta USA.
JH: Zadbamy o to, by umieścić to na piśmie. Bardzo dziękuję za ekspertyzę i za poświęcony czas. To był dla mnie zaszczyt móc porozmawiać z Panem o Indo-Pacyfiku, polityce USA i wszystkich innych tematach, które dziś poruszyliśmy. Dziękuję bardzo.
SB: Bardzo mi pochlebia, że uważa Pan moje opinie za godne uwagi, doceniam też Państwa zainteresowanie.