JCPOA i skutki wycofania się USA z tego układu
Szef irańskiej dyplomacji Dżawad Zarif już w 2016 roku twierdził, że Iran chce budować system regionalnego bezpieczeństwa i utrzymywać dobre relacje ze wszystkimi państwami regionu. W 2017 roku na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos sugerował też, że Iran mógłby współpracować nawet z Arabią Saudyjską w celu rozwiązania regionalnych problemów. W tym czasie Zarif błyszczał na światowych salonach, gdyż było to po zawarciu porozumienia dot. irańskiego programu nuklearnego (JCPOA) i jeszcze przed wznowieniem przez Donalda Trumpa polityki sankcji wobec Iranu.
Republikanie zawsze pozostawali krytyczni wobec Joint Comprehensive Plan of Action – układu nuklearnego USA z Iranem – i Donald Trump nie był w tym aspekcie wyjątkiem. Od czasu objęcia przez niego urzędu prezydenta USA atmosfera wokół Iranu zaczęła się zmieniać, a ostatecznym zamknięciem rozdziału odprężenia było wycofanie się USA z JCPOA w maju 2018 roku i przywrócenie sankcji w listopadzie 2018 roku. Przez cały 2019 rok trwała eskalacja napięć z kilkoma bardzo poważnymi kryzysami. W maju i czerwcu w Zatoce Omańskiej doszło do ataków na kilka tankowców, o których przeprowadzenie oskarżony został Iran. Wojna była na wyciągnięcie ręki 20 czerwca, gdy Trump zatwierdził bombardowanie Iranu w odpowiedzi na zestrzelenie przez Iran amerykańskiego drona. W ostatniej chwili atak na Iran został jednak odwołany.
W lipcu doszło do wzajemnego zatrzymania tankowców przez Wielką Brytanię i Iran. Zapowiadana wówczas międzynarodowa interwencja w cieśninie Hormoz, polegająca na wprowadzeniu zmilitaryzowanych konwojów tankowców, nie doszła do skutku, gdyż była po prostu nierealna. W końcu Wielka Brytania zwolniła tankowiec irański, a Iran w odpowiedzi brytyjski. Wkrótce jednak doszło do jeszcze poważniejszego kryzysu, gdy we wrześniu drony ostrzelały dwie saudyjskie rafinerie, powodując dramatyczny (choć krótkotrwały) spadek produkcji ropy. Do ataku przyznali się jemeńscy Houthi, ale Arabia Saudyjska i USA oskarżyły Iran o jego dokonanie.
W swych działaniach Iran starał się pokazywać, że każda militarna akcja przeciwko niemu spotka się z adekwatną reakcją i w pewnym sensie mu się to udawało. Trump kontynuował więc politykę nacisku ekonomicznego, której towarzyszyły również sankcje polityczne takie jak uznanie irańskiej Gwardii Rewolucyjnej za organizację terrorystyczną, czy też próby międzynarodowej izolacji tego kraju. Iran na sankcje gospodarcze nie był w stanie odpowiadać i uznawał je za wojnę. Uznał za organizację terrorystyczną całą armię amerykańską. Jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało, z perspektywy Iranu był to całkowicie logiczny krok.
Nieudane próby rozpoczęcia nowych negocjacji
Polityka USA wobec Iranu napotkała jednak szereg ograniczeń. Sankcje okazały się skuteczne w wymiarze ekonomicznym, ale nadzieje na to, że doprowadzą do rewolucji w Iranie okazały się płonne. Doszło wprawdzie do protestów, lecz nie miały one na tyle dużej skali, by móc zagrozić irańskiemu systemowi ustrojowemu. Trump zaczął więc wyciągać w stronę Teheranu gałązkę oliwną, sugerując, że oba państwa mogłyby zawrzeć nowy deal. We wrześniu bezceremonialnie zwolnił też największego zwolennika militarnego rozwiązania w stosunkach z Iranem tj. doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego Johna Boltona. Pod koniec września, na szczycie ONZ, było blisko przełomu, gdy prezydent Iranu Hasan Rowhani spotkał się z prezydentem Francji Emanuelem Macronem i premierem Wielkiej Brytanii Borisem Johnsonem. Macron próbował doprowadzić też do spotkania, lub przynajmniej rozmowy telefonicznej, Rowhaniego i Trumpa. Pośrednictwa próbował się podjąć również pakistański premier Imran Khan. Pojawiły się też informacje, że Iran gotów jest renegocjować JCPOA i wprowadzić nowe mechanizmy kontroli swojego programu atomowego. Do spotkania jednak nie doszło, gdyż Irańczycy nie ufali Trumpowi i żądali, by przed spotkaniem i ich ustępstwami zostały zniesione sankcje, na co Trump się nie zgodził. W grudniu doszło więc do nowej irańsko-amerykańskiej konfrontacji w Iraku, a perspektywa rozmów oddaliła się.
Problem z renegocjacją JCPOA polega jednak nie na tym jak daleko Iran jest w stanie pójść jeśli chodzi o kontrolę swojego programu atomowego. W okresie od zawarcia układu do jego zerwania przez USA nie było żadnych dowodówna to, by Iran łamał jego postanowienia. Chodziło jednak o zmuszenie Iranu do rezygnacji z jego programu balistycznego oraz udzielania militarnego wsparcia swoim sojusznikom w regionie. Jeżeli chodzi o tę pierwszą kwestię to Iran twierdzi, że zgodnie z prawem międzynarodowym ma prawo do rozwijania swojego potencjału rakietowego i służyć on ma samoobronie. Ponadto, z perspektywy Teheranu to inne państwa prowadzą agresywną politykę destabilizując region i militaryzują go poprzez zakupy broni oraz tworzenie baz obcych (przede wszystkim amerykańskich) sił na jego terenie.
Destabilizacja Bliskiego Wschodu – wzajemne oskarżenia
Zarzut destabilizacji Bliskiego Wschodu przez Iran oparty jest na wsparciu, jakiego to państwo udziela jemeńskim Houthim, irackiemu Haszed Szaabi, reżimowi Baszara al-Assada, libańskiemu Hezbollahowi oraz palestyńskiemu Islamskiemu Dżihadowi. Z perspektywy USA, Arabii Saudyjskiej czy Izraela jest to wspieranie terroryzmu. Jednak perspektywa zależy od interesów, a uznanie, że Iran ponosi wyłączną czy też nawet główną odpowiedzialność za np. wojnę w Jemenie, jest obiektywnie niezwykle kontrowersyjną tezą. Z kolei wsparcie Iranu dla reżimu Assada czy też irackiego Haszed Szaabi wiąże się w dużej mierze z walką z Al Kaidą czy Państwem Islamskim. W przypadku Iraku Haszed Szaabi jest zresztą częścią sił zbrojnych tego kraju, a irańskie wsparcie miało miejsce za zgodą władz Iraku. Na Bliskim Wschodzie toczy się kilka konfliktów proxy i Iran jest stroną części z nich. Tylko że Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Turcja czy Izrael nie tylko również w nich uczestniczą, ale, w przeciwieństwie do Iranu, jawnie prowadzą działania zbrojne poza granicami swojego kraju. Trudno też nie zauważyć obiektywnej sprzeczności między uznawaniem za uprawnione wspierania dżihadystycznych ugrupowań walczących przeciwko, bądź co bądź, legalnemu rządowi Baszara al-Assada i traktowaniem jako wspieranie terroryzmu wspierania jemeńskich Houthich w oparciu o dość kontrowersyjną legalność jemeńskiego rządu Abdrabbuha Mansura Hadiego.
Nie wszyscy w regionie postrzegają zresztą Iran jako siłę destabilizującą, a kraj ten, mimo wysiłków USA, daleki jest od izolacji międzynarodowej. Świadczy o tym intensywna aktywność dyplomatyczna Zarifa, a także lista delegacji na styczniowej konferencji Tehran Dialogue Forum, na której promowana była idea Hormuz Peace Endeavour. Iran ma co najmniej poprawne relacje z Omanem, Irakiem, Katarem, Kuwejtem, Libanem, Syrią, a także Turcją, Afganistanem, Pakistanem, Indiami, Chinami i oczywiście Rosją. Lista jest długa, choć oczywiście różne kraje mają odmienne motywacje jeśli chodzi o stosunki z Iranem. Niektóre państwa po prostu boją się, że w przypadku otwartego konfliktu staną się celem ataku i dlatego wolą się zabezpieczyć. Dotyczy to nawet jednego z filarów antyirańskiego bloku w regionie tj. Zjednoczonych Emiratów Arabskich, które w drugiej połowie 2019 roku zaczęły deeskalować własne napięcia z Iranem i wycofywać się z wojny w Jemenie. Emiraty kierowały się przy tym trzema obawami. Po pierwsze jemeńscy Houthi wprost sygnalizowali, że emirackie drapacze chmur mogłyby zostać zniszczone w wyniku ostrzału rakietowego. Skuteczność ataku na rafinerie saudyjskie włączyła w Dubaju i Abu Dhabi światełko ostrzegawcze. Po drugie Emiraty straciłyby bardzo dużo na blokadzie cieśniny Hormuz, a wolały nie liczyć na niezbyt realną zapowiedź konwojów. Po trzecie, związki gospodarcze między Dubajem a Iranem są niezwykle intensywne nawet mimo sankcji i irańsko-emirackiej konfrontacji proxy w Jemenie. W 2019 roku wymiana handlowa między Dubajem i Iranem oceniana była na 10-15 mld USD, a wartość irańskich inwestycji w Dubaju wynosi ok. 300 mld USD.
Zabicie gen. Sulejmaniego – reakcje w regionie
Fikcję izolacji Iranu widać też wyraźnie na przykładzie reakcji na zabicie gen. Kasema Sulejmaniego. Na Zachodzie narracja była jednoznaczna i jeśli już ktoś ten ruch krytykował to tylko w związku ze skutkami jakie może on wywołać. Tylko, że Zachód to nie cały świat, a do Teheranu napływały kondolencje nie tylko z krajów i organizacji jednoznacznie kojarzących się z antyamerykańskim obozem tj. Kuby, Wenezueli, Syrii, Hezbollahu, Islamskiego Dżihadu czy Hamasu (w tym wypadku widać umacnianie się wpływów Iranu również poza światem szyickim), ale również ze strony krajów i podmiotów uznawanych za sojuszników USA i goszczących u siebie amerykańskie wojska, np. Omanu czy władz irackiego Kurdystanu, a także oczywiście samego Iraku. Zabicie Sulejamneigo potępiła Rosja oraz Chiny, a także m.in. Azerbejdżan, Liban czy Pakistan. Z Afganistanu, w którym wojska USA obecne są od 18 lat, napłynęła cała masa kondolencji, w tym od prezydenta Aszrafa Ghaniego i jego głównego konkurenta Abdullaha Abdullaha, a Hamid Karzai, pierwszy prezydent tego kraju wyniesiony do władzy przez USA po obaleniu Talibów, uczestniczył również w Tehran Dialogue Forum, gdzie oskarżał Amerykanów o destabilizację i chwalił pozytywną (przynajmniej jego zdaniem) rolę Iranu w afgańskim procesie pokojowym.
Na Bliskim Wschodzie jednoznacznie poparły zabicie Sulejmaniego tylko trzy państwa: Arabia Saudyjska, Bahrajn oraz oczywiście Izrael. Najbardziej bolesne dla Trumpa musiały być reakcje należącej do NATO Turcji oraz goszczącego największą amerykańską bazę w regionie Kataru. Turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan złożył Hasanowi Rowhaniemu kondolencje, a według później dementowanych doniesień miał również nazwać Sulejmaniego męczennikiem oraz wzywać Iran do ostrej reakcji. Faktem jest, że erdoganowska Turcja daleka jest od przyłączania się do jakichkolwiek działań wymierzonych w Iran. Wręcz przeciwnie, Ankara nie kryje się z tym, że zależy jej na zacieśnieniu współpracy militarnej z Teheranem, wymierzonej przeciwko Partii Pracującej Kurdystanu w Iraku oraz kurdyjskim oddziałom YPG w Syrii Północno-Wschodniej. Wiadomo też, że gen. Sulejmani utrzymywał bliskie relacje z szefem tureckich służb specjalnych Hakanem Fidenem. Ponadto przed zawarciem JCPOA Erdogan i kilku ministrów ówczesnego rządu tureckiego zamieszanych było w tajny obrót złotem z Iranem omijający międzynarodowe sankcje.
Katar po zabiciu Sulejmaniego znalazł się w niezręcznej sytuacji, gdyż to z jego terytorium wystartował dron, który dokonał tego ataku. Dlatego Katar nie ograniczył się do złożenia telefonicznych kondolencji czy zwykłego potępienia tego ataku. Już następnego dnia do Teheranu przyleciał szef katarskiej dyplomacji Mohammed bin Abdulrahman al-Thani, a w konferencji Tehran Dialogue Forum, która zaczęła się 3 dni po zabiciu Sulejamniego, uczestniczyła silna delegacja katarskiego MSZ (choć starała się nie rzucać specjalnie w oczy). Kilka dni później do Teheranu przyleciał sam katarski emir Tamim bin Hamad al-Thani.
Teheran Dialogue Forum – dyplomatyczny sukces bez konkretów
Wspomniana konferencja Tehran Dialogue Forum została zorganizowana z dużym rozmachem, choć w zachodnich mediach praktycznie nie zaistniała. Była w tym zresztą duża zasługa samego Iranu, którego przepisy uniemożliwiają zagranicznym mediom błyskawiczne wysłanie korespondenta na takie wydarzenie. Jeśli zatem Iran poprzez takie wydarzenia chciałby polepszyć swój wizerunek na świecie, to musiałby być bardziej konsekwentny w swojej polityce PR-owej i zliberalizować przepisy wizowe dla dziennikarzy. Na konferencji była natomiast bardzo duża liczba lokalnych dziennikarzy, a także ściągnięci zostali przedstawiciele wszystkich placówek dyplomatycznych obecnych w Iranie. Ponadto w wydarzeniu uczestniczyli m.in.: minister spraw zagranicznych Omanu, specjalny wysłannik rządu Chin na Bliski Wschód, wiceminister spraw zagranicznych Iraku, b. prezydent Afganistanu, a także duże delegacje z Pakistanu, Kataru iKuwejtu. Nie było natomiast delegacji z Syrii czy też przedstawicieli Hezbollahu, Hamasu, Houthich, Islamskiego Dżihadu i innych niepaństwowych sojuszników Teheranu. Natomiast Rosja reprezentowana była tylko przez młodego eksperta jednego z tamtejszych think tanków. Niemal połowę gości stanowili natomiast eksperci zachodnioeuropejscy, przy czym część z nich była dziennikarzami, nie mogli oni jednak występować w tej roli z uwagi na irańskie restrykcje.
Konferencja ta nie była zatem PR-owym sukcesem z powodów, za które odpowiada sam Iran i dlatego nie przyczyniła się do medialnej promocji idei Hormuz Peace Endeavour. Była natomiast dyplomatycznym sukcesem Iranu, a w szczególności ministra Zarifa. Jej sukces polegał jednak nie tyle na zyskaniu regionalnego poparcia dla Hormuz Peace Endeavour, co na demonstracji tego, że Iran daleki jest od izolacji. W odniesieniu do samego Hormuz Peace Endeavour debata pozostawała na wysokim poziomie ogólnikowości oraz teoretyzowania i nie przyniosła żadnych konkretów.
Hormuz Peace Endeavour – zbiorowe bezpieczeństwo i współpraca
Ideę Hormuz Peace Endeavour, mającą nieprzypadkowo akronim HOPE, zaprezentował we wrześniu na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ, prezydent Hasan Rowhani. Zakłada ona stworzenie systemu zbiorowego bezpieczeństwa w regionie Azji Zachodniej. Chodzi zatem o region szerszy niż tylko Bliski Wschód, rozciągający się od Pakistanu po Turcję. Bezpieczeństwo miałoby być gwarantowane przestrzeganiem takich zasad jak wzajemna nieingerencja w sprawy wewnętrzne, respektowanie integralności terytorialnej oraz poszanowanie granic. Przede wszystkim jednak miałoby być oparte na wzajemnym zaufaniu, a nie zbrojeniach i obecności obcych baz wojskowych. I w tym tkwi istota całej idei, a zarazem jej największy problem.
Na teherańskiej konferencji Zarif ostro krytykował filozofię „kupowania bezpieczeństwa”, polegającą na uzależnianiu się państw regionu od obcej (przede wszystkim amerykańskiej) pomocy militarnej tj. sprzedaży broni i obecności baz wojskowych. Zdaniem Iranu takie „kupowanie” nie tylko nie zapewnia bezpieczeństwa, ale powoduje uzależnienie od „protektora”, który cały czas intensyfikuje zagrożenie by „chroniony” potrzebował pomocy. Zdaniem Iranu obecność militarna USA w regionie nie doprowadziła do zlikwidowania jakichkolwiek problemów, a wyłącznie je zaogniła. Ma to być zatem dowód, że państwa regionu muszą zerwać z filozofią „kupowania bezpieczeństwa”.
Uczestnicy konferencji w ogólnym wymiarze zgadzali się z irańską koncepcją, ale unikano rozmowy o konkretach. Imiennie krytykowano tylko Izrael i USA oraz międzynarodową obecność wojskową w Iraku (bo krytykują ją sami Irakijczycy), ale już nie poruszono kwestii obecności amerykańskich baz wojskowych w żadnym innym kraju, a przecież niemal wszystkie państwa z regionu uczestniczące w tej konferencji je mają. Nawet krytyka nieobecnych państw regionu tj. przede wszystkim głównego rywala Iranu, czyli Arabii Saudyjskiej, była umiarkowana. Iran bowiem podkreśla, że projekt jest otwarty dla wszystkich i może o nim rozmawiać nawet z Arabią Saudyjską. W czasie debaty na teherańskim forum padł zresztą głos, że rezygnacja z systemu „kupowania bezpieczeństwa” na rzecz proponowanej koncepcji „zbiorowego bezpieczeństwa” wymaga wzajemnego zaufania, a takiego w regionie nie ma.
Założenia HOPE mogą nieco przypominać porządek westfalski wprowadzony po wojnie 30-letniej w XVII-wiecznej Europie. Atrakcyjne z punktu widzenia wielu bliskowschodnich reżimów jest wzajemne nieingerowanie w ich wewnętrzne sprawy, a zatem oddanie wolnej ręki na bezwzględne tłumienie jakichkolwiek ruchów opozycyjnych. Warto przy tym przypomnieć, że w 2011 roku tzw. Arabska Wiosna objęła niemal wszystkie kraje regionu, tyle, że poszczególni aktorzy stosowali podwójne standardy „wspierając demokrację” u swoich przeciwników, a u siebie lub swoich zwolenników wspierali „legalne władze”. Ostatecznie nikt w regionie niczego nie zyskał, a niemal wszyscy stracili. Czy to wystarczy, by regionalne reżimy doszły do wniosku, że czas zmienić politykę i się dogadać? Bliskowschodnia „wojna trzydziestoletnia” trwa dopiero 9 lat, więc być może trzeba będzie jeszcze poczekać.
Irański wiceminister spraw zagranicznych Abbas Araghczi poszedł jednak jeszcze dalej i porównał HOPE do integracji europejskiej, czy też współpracy południowo-wschodnioazjatyckiej w ramach ASEAN, dodając, że kraje regionu mogą wyciągnąć wiele wzajemnych korzyści we współpracy na takich płaszczyznach jak np. energia atomowa. Zważywszy, że irański program atomowy jest kością niezgody było to dość symptomatyczne stwierdzenie.
Autor: Witold Repetowicz