Procesów zachodzących na Bliskim Wschodzie nie można wyjaśnić kreśląc jedną linię oddzielającą dwa wrogie obozy tak jak to było w przypadku Zimnej Wojny toczącej się między Wolnym Światem, na którego czele stały USA, a blokiem ZSRR. Na polityczną rzeczywistość Bliskiego Wschodu składa się bowiem wiele konfliktów, a wzajemne powiązania można najlepiej pokazać rysując pajęczynę. Fakt, że dwa państwa łączą wspólne interesy i uważa się je za sojuszników nie wyklucza powiązań jednego z nich z wrogiem drugiego np. relacje w trójkącie Rosja-Iran-Izrael. Zdarza się też, że oficjalny sojusz to tylko gra pozorów, za którą czai się ukryta rywalizacja np. relacje między Rosją a Iranem, natomiast za fasadą wrogości czy braku stosunków dyplomatycznych kryje się faktyczny sojusz np. stosunki saudyjsko-izraelskie.
Szkodliwość uproszczeń dotyczących Bliskiego Wschodu
Obecnie głównymi państwowymi aktorami regionalnymi na Bliskim Wschodzie są Iran, Izrael, Turcja oraz Arabia Saudyjska, a w nieco mniejszym stopniu również Zjednoczone Emiraty Arabskie i Katar. Egipt, mimo swojego potencjału militarnego i demograficznego, odgrywa mniejszą rolę w tych rozgrywkach, m.in. ze względu na swoje strukturalne problemy oraz finansowe uzależnienie od bogatszych państw regionu. Również samodzielna rola Jordanii w bliskowschodniej rywalizacji jest znacznie mniejsza, a znaczenie tego państwa wynika raczej z faktu, że pozostaje ono kluczowym i najbardziej pewnym sojusznikiem USA i Wielkiej Brytanii w regionie. Irak, niegdyś jedno z najpotężniejszych państw regionu, powoli staje na własnych nogach, choć wciąż problemy wewnętrzne ograniczają możliwość zewnętrznego wykorzystywania własnego potencjału.
Zewnętrznymi aktorami są przede wszystkim trzy wielkie supermocarstwa: USA, Rosja i Chiny, przy czym aktywność tego ostatniego nie jest tak widoczna, jak dwóch pierwszych. Regionalna rywalizacja nie układa się jednak według schematu wyznaczanego przez ścieranie się interesów globalnych potęg, a niektóre kraje uznają za swoich sojuszników zarówno Rosję jak i USA (np. Arabia Saudyjska i Izrael), a nawet jednocześnie USA i Iran (np. Irak). Mniejszą, lecz wciąż istotną rolę odgrywają państwa europejskie, zwłaszcza Wielka Brytania i Francja, które sto lat temu podzieliły na kilkadziesiąt następnych lat Bliski Wschód na swoje strefy wpływów. Obraz, jeśli chodzi o podmioty państwowe, dopełniają Niemcy, których rola jest jednak w dużej mierze bierna i jest pochodną powiązań niemiecko-tureckich. Istotną rolę odgrywają również podmioty niepaństwowe, zwłaszcza transgraniczne organizacje islamskie takie jak Państwo Islamskie, Al Kaida oraz Bractwo Muzułmańskie.
Kuszące jest wskazanie jednego klucza do całej bliskowschodniej układanki sojuszy, problemów i konfliktów, sprowadzenie całej tej łamigłówki do prostej odpowiedzi na pytanie „o co chodzi?”. Padają takie odpowiedzi. Niektórzy wskazują, ze kluczowe znacznie ma konflikt izraelsko-palestyński, inni sprowadzają wszystko do ropy, a jeszcze inni do religijnej wojny między szyitami a sunnitami. Żadna z tych odpowiedzi nie wyjaśnia jednak wszystkich konfliktów i problemów, a stosowanie jakichkolwiek uproszczeń nie ułatwia, lecz utrudnia rozumienie tego co dzieje się na Bliskim Wschodzie. Przykładem może być zakłamywanie natury konfliktu w Syrii w pierwszych latach jego trwania. Sprowadzano go wówczas do walki pragnących wolności „umiarkowanych rebeliantów” ze złym dyktatorem. Fakt, że istnieje trzecia siła, tj. oddziały syryjskich Kurdów, był zwykle pomijany co najmniej do końca 2014 r.Panowało przekonanie, że mówienie o nich to zbędne komplikowanie obrazu, a stworzone przez nich już w 2012 r. kantony Rożawy to efemeryda, która szybko zniknie. Stało się jednak zupełnie inaczej, a Rożawa czyli Kurdystan Zachodni rozwinęła się w obecnie istniejącą Autonomiczną Administrację Syrii Północno-Wschodniej, obejmującą wszystkie tereny kontrolowane przez Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF)
W rzeczywistości by opisać to co się dzieje na Bliskim Wschodzie trzeba wyróżnić kilka autonomicznych konfliktów tj. regionalną rywalizację saudyjsko-irańską i toczącą się w dużym stopniu w jej ramach wojnę w Jemenie, konflikt irańsko-izraelski, wojnę w Syrii, problem Państwa Islamskiego, Al Kaidy i Bractwa Muzułmańskiego, izolację Kataru, problem kurdyjski oraz palestyński. Na to nakładają się interesy geopolityczne, w szczególności związane z handlem surowcami energetycznymi tj. ropą i gazem, a także konflikt religijno-ideologiczny (czasem niedoceniany, a czasem przeceniany). Nie można również pomijać problemu demokracji na Bliskim Wschodzie, choć mówienie o niej wywołuje często kpiny ze strony osób przekonanych o tym, że w tym regionie rządzić można tylko twardą ręką, a demokracja to jedynie pretekst do interwencji Zachodu. Lekceważenie tego problemu w imię real-politik, prowadzi jednak do wniosków, które napędzają bliskowschodnią tragedię, nie rozwiązując trwale żadnych problemów, a często tworząc nowe. Z drugiej strony demokracja na Bliskim Wschodzie jest często jak odbezpieczony granat, który może łatwo wybuchnąć w rękach.

Innym problemem jest terroryzm, a w szczególności jego rozumienie. Wszak w 2001 roku, po ataku na WTC, prezydent George Bush rozpoczął interwencję w regionie pod hasłem globalnej wojny z terroryzmem. Na Bliskim Wschodzie świetnie sprawdza się jednak powiedzenie „one man’s terrorist is another man’s freedom fighter”, a doskonale obrazuje go wzajemne wyzywanie się od zbrodniarzy i ludobójców przez liderów Izraela (zwalczającego takie organizacje palestyńskie jak Hamas) i Turcji (prowadzącej kilkudziesięcioletnią wojnę z kurdyjską PKK). Terroryzm jest jednak wyłącznie narzędziem, a nie samoistnym problemem.
Cień wahabizmu nad Półwyspem Arabskim
Najważniejszym konfliktem destabilizującym Bliski Wschód jest obecnie regionalna rywalizacja saudyjsko-irańska, która często jest sprowadzana do tzw. fitny, czyli sektariańskiej wojny między szyitami a sunnitami. Jest to jednak daleko idące uproszczenie, choć całkowicie abstrahować od tego aspektu również nie można. Arabia Saudyjska to państwo nie tyle sunnickie, co powstałe na wahabickim fundamencie ideologicznym i problem eksportu tej ekstremistycznej ideologii ma kluczowe znaczenie dla zrozumienia wielu problemów nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale i na całym świecie, w tym w Europie. Wahabizm jest nieodłącznie związany z saudyjską państwowością od jej zarania w połowie XVIII w. Jeden z arabskich emirów Muhammad ibn Saud zawarł wówczas pakt z radykalnym reformatorem islamskim Muhammadem ibn Wahhabem. Jego efektem było stworzenie pierwszego państwa saudyjskiego, w którym wahabizm stał się obowiązującą wersją islamu. Ta ideologia odrzuciła muzułmańską tradycję, dążąc do przywrócenia islamskich reguł panujących w VII w. i zakazując wszystkiego co było sprzeczne z restrykcyjnie rozumianym monoteizmem. Konsekwencją było uznawanie wielu muzułmanów, w tym w szczególności szyitów, za odstępców od wiary, a zatem niewiernych, godnych najsurowszej kary. Pierwsze państwo saudyjskie niewiele zatem różniło się od współczesnego Państwa Islamskiego, które dążyło do wymordowania wszystkich szyitów. W 1801 r. Saudowie spalili jedno z najświętszych miejsc szyickich – mauzoleum imama Husajna w irackiej Karbali, mordując niemal wszystkich mieszkańców miasta. Trzynaście lat później osmańska ekspedycja karna schwytała ostatniego władcę pierwszego państwa saudyjskiego, którego ścięto w Stambule.
W czasie I wojny światowej Brytyjczycy zawarli pakt z potomkiem Muhammada ibn Sauda, Abdulazizem, dzięki czemu w 1932 r. odtworzył on państwo saudyjskie, w którym znów miał panować wahabizm. Radykalna ideologia nie bardzo współgrała z interesami, jakie władca nowego królestwa i jego następcy zaczęli robić z „niewiernym” Zachodem, dlatego saudyjscy władcy musieli czymś zająć swoich wahabickich popleczników. Stworzyli więc ministerstwo ds. islamskich, które stało się swoistym lennem rodziny ibn Wahhaba. Ministerstwo to, do którego spływały szerokim strumieniem pieniądze ze sprzedaży ropy, zajęło się eksportem wahabizmu, m.in. do świata zachodniego. Szczególnej intensywności działania te nabrały za panowania króla Fahda (1982-2005), który przeznaczył 75 mld dolarów na eksport wahabizmu. Efektem tej polityki była gwałtowna radykalizacja w świecie muzułmańskim, którą paradoksalnie sfinansował Zachód. W ten sposób powstała również Al Kaida, która weszła wprawdzie w konflikt z saudyjskim królestwem ale utrzymała pewne kontakty z ministerstwem ds. islamskich. Potwierdził to raport Kongresu dot. zamachu na WTC, w którym wskazano, że zamachowcy otrzymali finansowe wsparcie od niektórych wysokich urzędników saudyjskich oraz członków rodziny królewskiej. Oczywiście niemal wszyscy byli Saudyjczykami.
Wahabici nigdy nie zmienili swojego stosunku do szyitów, którzy stanowią co najmniej 15 % mieszkańców Arabii Saudyjskiej i są w tym kraju prześladowani. Podobna sytuacja jest w rządzonej przez sunnicką rodzinę królewską Bahrajnie, w którym szyici stanowią przytłaczającą większość mieszkańców, a kraj ten należał w przeszłości do Iranu. Gdy w 2011 r. wybuchła tzw. Arabska Wiosna na ulice wyszli również szyici w Arabii Saudyjskiej i Bahrajnie. Protesty zostały jednak szybko i krwawo stłumione, przy czym w Bahrajnie armia saudyjska po prostu dokonała interwencji wojskowej, przekształcając ten kraj w swój de facto protektorat. Saudowie od razu też oskarżyli Iran o to, że stał za protestami, dzięki czemu niechętny Iranowi Zachód przymknął oko na zastosowane metody rozprawy z szyitami. Iran tymczasem rzeczywiście przystąpił do wykorzystywania społeczności szyitów na Półwyspie Arabskim do realizacji swojego wielkiego projektu geopolitycznego tj. szyickiego półksiężyca.
Szyicki półksiężyc
Projekt szyickiego półksiężyca opiera się na założeniu ścisłego sojuszu Iranu ze zdominowanym przez szyitów Irakiem, rządzoną przez Asada Syrią, zdominowanym przez szyicki Hezbollah Libanem, a także kontrolowanym przez szyicko-zajdyckich Husich Jemenem. W ten sposób Iran uzyskałby lądowy dostęp do Morza Śródziemnego, a także kontrolowałby dwie kluczowe cieśniny tj. Hormuz (wyjście z Zatoki Perskiej) i Bab al-Mandab, która jest bramą prowadzącą przez Morze Czerwone do Kanału Sueskiego. Dzięki wytyczeniu lądowego szlaku do libańskiego portu w Trypolisie Iran mógłby zintensyfikować swoją wymianę handlową z Europą. W szczególności dotyczyłoby to eksportu ropy i gazu i to nie tylko z Iranu, ale również Iraku i Syrii. Uderzyłoby to w tranzytową pozycję Turcji i stanowiłoby alternatywę dla rosyjskich dostaw tych surowców do Europy. Wpisywałoby się to natomiast w chiński projekt „nowego jedwabnego szlaku”. Determinuje to więc naturalność współpracy chińsko-irańskiej i poniekąd europejsko-irańskiej, natomiast nienaturalność „sojuszu” w trójkącie Iran-Turcja-Rosja, który rozwija się w tzw. formacie astańskim. Sojusz irańsko-rosyjski jest czysto taktyczny, gdyż oba kraje nie mają wspólnych interesów w wymiarze geopolitycznym. W szczególności dotyczy to Syrii, gdzie Rosja tylko pozornie jest po tej samej stronie co Iran, natomiast faktycznie jest równie niezainteresowana zbudowaniem lądowego połączenia Iran-Liban co Izrael i Arabia Saudyjska i dlatego umożliwia Izraelowi dokonywanie nalotów na pozycje irańskie w Syrii. Relacje rosyjsko-izraelskie są zresztą bardzo intensywne, podobnie jak relacje rosyjsko-saudyjskie. Arabia Saudyjska jest bowiem głównym partnerem Rosji w formacie OPEC+ i ustaleniach nt. globalnego wydobycia ropy w celu kształtowania cen tego surowca. Te relacje również budzą niezadowolenie Iranu. I nie zmienia to faktu, że Izrael i Arabia Saudyjska są kluczowymi sojusznikami USA w regionie. Coraz bardziej intensywne relacje tych dwóch państw z Rosją, które są również pochodną obaw przed izolacjonistycznym zwrotem w polityce USA, budzą jednak niepokój Amerykanów.
W projekcie szyickiego półksiężyca nie chodzi natomiast o eksport szyickiej rewolucji islamskiej. Taka idea istniała wprawdzie po powstaniu Republiki Islamskiej Iranu w 1979 r. ale obecnie wspieranie szyitów przez Iran wynika raczej z tego, że są oni ich naturalnymi proxy w toczonej wojnie zastępczej z Arabią Saudyjską. Iran operuje tu bowiem w świecie arabskim, podczas gdy sam jest państwem niearabskim. Tą kartę w tym konflikcie próbuje wykorzystywać Arabia Saudyjska, usiłując przerwać kluczowe ogniwo szyickiego półksiężyca tj. osłabić relacje iracko-irańskie i wzmocnić saudyjsko-irackie, odwołując się do wspólnej tożsamości arabskiej. Saudowie i Zjednoczone Emiraty Arabskie mają też przewagę nad Iranem jeśli chodzi o zdolność do inwestowania w Iraku, który po wojnie z Państwem Islamskim bardzo tego potrzebuje. Podobny schemat działań może zostać zresztą zastosowany również w Syrii. Już obecnie sunnickie państwa arabskie, z wyjątkiem Kataru, starają się normalizować swoje relacje z Damaszkiem, korzystając w tym zakresie m.in. z pośrednictwa Rosji. Rosja jest również tym zainteresowana, gdyż sama nie ma środków na odbudowę Syrii, a nie chce dopuścić do tego by zajęły się tym Chiny, gdyż byłby to dla niej groźny konkurent na tym terenie.
Irak i Jemen: rywalizacja saudyjsko-irańska
Irakijczycy są mocno podzieleni w stosunku do Iranu i Arabii Saudyjskiej. Z jednej strony nawet wielu szyitów nie akceptuje zbyt dużych ich zdaniem wpływów Iranu w Iraku. Z drugiej strony pamiętają oni, że to sunnickie państwa arabskie z Arabią Saudyjską i Katarem destabilizowały Irak po 2003 roku, wspierając sektariańską niechęć sunnickiej mniejszości do szyickiej większości, a Iran pomógł Irakowi w walce z Państwem Islamskim. Obecnie głównym sojusznikiem Iranu w Iraku są Oddziały Mobilizacji Ludowej stworzone na bazie szyickich milicji, które ewoluują w kierunku odgrywania podobnej roli w Iraku, jaką w Iranie pełni Korpus Strażników Rewolucji (Pasdaran). Iran ma dwa priorytety w Iraku: z jednej strony stabilizację, ale również niedopuszczenie do zbytniego wzmocnienia Iraku, gdyż mogłoby to doprowadzić do regionalnej rywalizacji tego kraju z Iranem; z drugiej zaś zapewnienie dominującej roli szyitów. Iran wykorzystuje przy tym fakt, że dla arabskich szyitów w Iraku tożsamość arabska nie ma dużego znaczenia. Jest jednak na tyle pragmatyczny, że stara się również znajdować sojuszników wśród Kurdów i irackich sunnitów. Tymczasem polityka Arabii Saudyjskiej i innych sunnickich państw arabskich wobec Iraku opierała się na trzech założeniach: niedopuszczeniu do rządów szyitów w Iraku, niedopuszczeniu do odbudowy irackiego potencjału regionalnego oraz niedopuszczeniu do budowy stabilnej demokracji w tym kraju. Powstanie stabilnej demokracji w silnym, 40-milionowym państwie, w dodatku zdominowanym przez szyitów, byłby koszmarem dla sunnickich monarchii, gdyż dawałoby to „fatalny” przykład obywatelom tych państw. W 2016 roku Saudowie zmienili jednak podejście do Iraku, gdyż zrozumieli, że dotychczasowa ich polityka dystansowania się wobec władz w Bagdadzie jedynie wzmacnia wpływy Iranu w Iraku.
Główną areną rywalizacji saudyjsko-irańskiej jest obecnie Jemen, w którym toczy się wojna między wspieranymi przez Iran zajdyckimi Husimi oraz uznawanym za legalny rządem Abdrabbuha Mansura Hadiego, wspieranego militarnie przez koalicję państw sunnickich z Arabią Saudyjską i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi na czele. Jemeńską układankę komplikuje aktywność Al Kaidy i Państwa Islamskiego na południu tego kraju oraz separatyzm południa, które w przeszłości było oddzielnym państwem ze stolicą w Adenie. Praprzyczyną jemeńskiego konfliktu była trwająca od lat 80-tych wahabizacja miejscowych szkół koranicznych dokonywana dzięki układowi obalonego w 2011 r., długoletniego dyktatora tego kraju Alego Abdullaha Saleha z Arabią Saudyjską. Zajdytów, będących wprawdzie szyitami ale z innego nurtu niż irańscy imamici, przez wieki niewiele dzieliło religijnie z jemeńskimi sunnitami, którzy należeli do umiarkowanej szkoły szafiickiej prawa islamskiego. Pojawienie się importowanego z Arabii Saudyjskiej wahabizmu zmieniło tę sytuację i doprowadziło również do radykalizacji społeczności zajdyckiej i coraz większego wzorowania się ich na stworzonym w Iranie systemie. Taka była geneza powstania Ruchu Husich, który w końcu 2014 r. przejął kontrolę nad stolicą kraju Saną, głównym portem al-Hudejdą oraz większością północnej części kraju. Hadiemu udało się zbiec do Arabii Saudyjskiej, gdzie poprosił o wsparcie militarne, co doprowadziło do trwającej do dziś wojny.
Wojna w Syrii i problem kurdyjski
Znacznie bardziej skomplikowana jest wojna domowa w Syrii, gdzie krzyżują się interesy nie tylko Iranu i Arabii Saudyjskiej, ale również Izraela, Rosji, USA, Turcji i Kataru, i z którą związany jest również zarówno problem kurdyjski, jak i (pośrednio) palestyński. Obecnie, po niemal całkowitym stłumieniu anty-Asadowskiej rebelii, a także likwidacji Państwa Islamskiego w jego wymiarze terytorialnym, kluczowe znaczenie dla przyszłości Syrii ma status Autonomicznej Administracji Północnej i Wschodniej Syrii (NES), stworzonej na terenach opanowanych przez zdominowane przez syryjskich Kurdów oraz wspierane przez USA Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF). Drugim kluczowym problemem jest też okupacja części północnej Syrii przez Turcję. Obie kwestie są zresztą ze sobą powiązane, gdyż turecka polityka determinowana jest antykurdyjską fobią tego państwa. Powoduje to, że Turcja, będąc członkiem NATO, prowadzi politykę całkowicie sprzeczną z interesami pozostałych państw Sojuszu. Jednym z przejawów tego paradoksu była co najmniej przyjazna neutralność Turcji wobec dżihadystów z Państwa Islamskiego i Al Kaidy w Syrii, walczących z Kurdami. Turcja konsekwentnie przeszkadzała USA w operacjach wymierzonych w Państwo Islamskie, uderzając raz po raz w kluczowego sojusznika lądowego Amerykanów tj. SDF. Takie działanie było korzystne dla Rosji, dla której doprowadzenie do alternatywy: albo rozbicie spójności NATO albo opuszczenie przez USA Kurdów (będących ich jedynym sojusznikiem w Syrii), byłoby sytuacją win-win. Opuszczenie Kurdów miałoby jeszcze dodatkowy skutek pozytywny dla Rosji, gdyż stworzyłoby próżnię w północnej Syrii, którą mógłby wypełnić tylko Iran lub Rosja. Izrael i Arabia Saudyjska oczywiście dążyliby do tego by nie był to Iran, a to z kolei związałoby ich mocniej z Rosją. Taki scenariusz zaczął się już realizować po deklaracji USA dot. wycofania się z Syrii, ale został zablokowany (przynajmniej czasowo), po zapowiedzi częściowego pozostawienia sił USA w tym regionie. Dążenie Iranu do otwarcia korytarza łączącego go z Morzem Śródziemnym determinuje też politykę Izraela, który obawia się wykorzystania takiego połączenia do logistycznego wsparcia przeciwników Izraela, w szczególności Hezbollahu, co w połączeniu z irańskim programem atomowym postrzegane jest obecnie przez Izrael za zagrożenie egzystencjalne.

Problem kurdyjski jest przedmiotem wielu nieporozumień. Jednym z częstych błędów jest nierozróżnianie syryjskich i irackich Kurdów. Tymczasem stosunki między NES, a Kurdyjskim Rządem Regionalnym w Iraku (KRG) są dość chłodne i to mimo tego, że oba te podmioty są sojusznikami USA. Jeśli chodzi o KRG to nie przeszkadza to mu utrzymywać bliskich relacji również z Iranem i doprowadzić do uzyskania przez Rosnieft kluczowej pozycji na kurdyjskim rynku energetycznym. Innym nieporozumieniem jest uznawanie za prawdziwą tezy głoszonej przez turecką propagandę zrównującą oddziały kurdyjskie w Syrii z PKK. Kolejnym, niezwykle ważnym błędem jest przekonanie, ze Kurdowie walczą o stworzenie niepodległego państwa. Taki postulat został wysunięty jedynie przez dominującą w irackim Kurdystanie Kurdyjską Partię Demokratyczną (PDK) i odnosił się on wyłącznie do Regionu Kurdystanu w Iraku, a nie całego Kurdystanu. Natomiast Kurdowie w Syrii nigdy nie wysunęli postulatów secesji, dążąc natomiast do federalizacji Syrii lub przyznania autonomii północno-wschodniej jej części.
Kłopotliwi sojusznicy USA
Zacieśniająca się współpraca Turcji z Rosją i jej wrogość wobec SDF to nie jedyne punkty, w których interesy tureckie i amerykańskie są sprzeczne. Turcja po 2011 roku z entuzjazmem przystąpiła do wspierania Bractwa Muzułmańskiego w świecie arabskim. Ta ponadpaństwowa organizacja, z którą związana jest również rządząca od 2002 r. w Turcji Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), przejęła na fali Arabskiej Wiosny władzę m.in. w Tunezji i Egipcie. Bractwo Muzułmańskie jest jednak uznawane za organizację terrorystyczną przez Arabię Saudyjską i Zjednoczone Emiraty Arabskie i dlatego Saudowie wsparli w lipcu 2013 r. przewrót w Egipcie, który doprowadził do odsunięcia od władzy Bractwa Muzułmańskiego. Od tego czasu relacje między Turcją z jednej strony, a Arabią Saudyjską i Egiptem z drugiej są otwarcie wrogie. Bractwo Muzułmańskie ma zresztą jeszcze jednego sojusznika – Katar, co stało się przyczyną konfrontacji tego kraju z Arabią Saudyjską i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. W lipcu 2017 r. Arabia Saudyjska i ZEA zarzuciły Katarowi m.in. wspieranie terroryzmu i współpracę z Iranem, wysuwając szereg żądań, wprowadzając blokadę tego kraju i grożąc interwencją wojskową. Katarskiego emira uchroniła wówczas Turcja, która wysłała do tego kraju swoje wojska. Katar przy tym rzeczywiście utrzymuje dobre relacje z Iranem, choć jednocześnie jest postrzegany jako główny sponsor antyszyickich dżihadystów przez sojuszników Iranu w Syrii i Iraku. Na terenie Kataru znajduje się też największa baza wojenna USA w regionie. Konflikt saudyjsko-katarski jest więc kolejnym problemem z punktu widzenia interesów USA w regionie. Do tego należy jeszcze dodać konflikt turecko-izraelski. Relacje między tymi dwoma państwami były bardzo dobre w czasach Zimnej Wojny, ale zaczęły się pogarszać wraz z dojściem do władzy islamistów Erdogana, a obecnie są już otwarcie wrogie. Jedną z przyczyn jest wspieranie przez Turcję palestyńskiego Hamasu.
USA chciałyby doprowadzić do formalizacji współpracy między sunnickimi państwami arabskimi z Arabią Saudyjską i ZEA na czele a Izraelem. Temu służyła konferencja bliskowschodnia, która odbyła się w Warszawie. Nieformalna współpraca tych państw, mimo nieutrzymywania stosunków dyplomatycznych, jest od dawna tajemnicą poliszynela. Łączy ich bowiem wspólny wróg: Iran. Problem palestyński stanowi jednak przeszkodę w formalizacji tej współpracy. Nie chodzi przy tym o to, że Palestyńczycy odgrywają istotną rolę w polityce Saudów, lecz o obawy przed reakcją arabskiej opinii publicznej. Sami Palestyńczycy są traktowani całkowicie instrumentalnie przez arabskie państwa regionu.

Stare i nowe wyzwania
Przyszłość wzajemnych relacji w bliskowschodnim kotle wyznaczać będą również nowe wyzwania takie jak konflikty o wodę, zmiany demograficzne, a także przemiany w regionalnym układzie sił. Głównymi determinantami będzie potencjał demograficzny, spójność wewnętrzna, potencjał militarny i potencjał gospodarczy w tym surowcowy. Obecnie według ratingu Global Fire Power największym potencjałem militarnym dysponuje Turcja (9 miejsce), Egipt (12) i Iran (13), przy czym tylko Iran wykazuje tendencję zwyżkową. Na dalszych miejscach jest Izrael (16), Arabia Saudyjska (26) i Irak (47). Pod względem potencjału demograficznego największym krajem jest Egipt, a następnie Turcja i Iran. Na czwartym miejscu jest Irak, który ma jednak bardzo wysoki przyrost naturalny. Maleje natomiast udział sunnickich państw arabskich w całkowitej populacji regionu. Obecnie populacja sunnickich państw Półwyspu Arabskiego (Arabia Saudyjska, ZEA, Jordania, Kuwejt, Katar i Bahrajn) to zaledwie 62 mln mieszkańców, na ogólną populację 440 mln (licząc z Egiptem, Turcją i Iranem). Według prognoz w 2050 r. populacja tych krajów wzrośnie tylko do 84 mln i będzie porównywalna z ówczesną populacją Iraku (82 mln), podczas gdy cała populacja regionu wzrośnie do niemal 720 mln.
Z punktu widzenia Arabii Saudyjskiej największym zagrożeniem jest paradoksalnie upadek obecnego reżimu w Iranie, do czego dąży USA, widząc w Arabii Saudyjskiej sojusznika w tej polityce. Tymczasem powstanie demokratycznego Iranu nie tylko mogłoby spowodować efekt domina w regionie, ale Iran jako sojusznik USA byłby zdecydowanie cenniejszy niż Arabia Saudyjska. Byłby to zatem gwóźdź do trumny saudyjskiej monarchii.