9 sierpnia na Białorusi odbyły się wybory prezydenckie, w których – według oficjalnych wyników –zwyciężył urzędujący prezydent Alaksandr Łukaszenka z ponad 80% poparciem. Jego rywalka, kandydatka opozycji Swiatłana Cichanouska, miała otrzymać zaledwie 10 procent poparcia. Wyników tych nie uznały zarówno białoruska opozycja, jak i szereg państw oraz organizacji międzynarodowych, w tym UE i Parlament Europejski, a cały kraj pochłonęły protesty. O obliczu protestów, postawie władz Białoruskich i przyszłości geopolitycznej Białorusi, The Warsaw Institute Review rozmawia z Piotrem Żochowskim, analitykiem ds. bezpieczeństwa wewnętrznego w Europie Wschodniej w Ośrodku Studiów Wschodnich.

Bogdan Andruszczenko, The Warsaw Institute Review: 23 września odbyło się tak zwane zaprzysiężenie Łukaszenki. Przebiegało w sposób tajny – nie było zapowiedziane wcześniej ani nie było transmitowane na żywo w telewizji. Co, Pana zdaniem, chciał on w taki sposób pokazać? Dlaczego było to aż tak tajne wydarzenie?
Piotr Żochowski: To było zaskoczenie dla wszystkich obserwatorów. W samym Mińsku do ostatniej chwili ludzie, którzy obserwowali sytuację w mieście byli zdezorientowani, ponieważ wcześniejsza wersja, która krążyła po mieście zakładała, że Łukaszenka będzie organizował tę uroczystość w sobotę albo niedziele. Wszyscy nastawili się na to, że będzie to większa uroczystość, ale ku zaskoczeniu wszystkich Łukaszenka w ochranianej kolumnie przemknął się przez Mińsk do Pałacu Niezależności i tam złożył zaprzysiężenie w obecności ludzi, którzy, jak się potem okazało, nawet nie wiedzieli, że zaproszono ich na tego rodzaju uroczystość.
Dlaczego to utajnił? Odpowiedź pierwsza zupełnie oczywista – obawiał się, że oficjalne ogłoszenie inauguracji spowoduje masowe manifestacje w Mińsku, i chciał tego uniknąć. Z drugiej strony, brak bezpośredniej relacji telewizyjnej, otoczka tajemnicy, świadczy o tym, że Łukaszenka nie czuje się pewnie w Mińsku, a każdy jego ruch po mieście jest uważany za pewne zagrożenie dla jego bezpieczeństwa. Widzimy, w jakiej kondycji psychicznej jest sam reżim, jeżeli aż do tego stopnia zaczyna dbać o własne bezpieczeństwo.
Czy nie jest to Pana zdaniem paradoksalne – Łukaszenka mówi, że on jest wybrany przez obywateli Białorusi i głosi, że ma ogromne poparcie wśród społeczeństwa białoruskiego, ale boi się przeprowadzić zaprzysiężenie w sposób ogólnie przyjęty?
Nie lubię oceniać kondycji psychicznej polityków, ale chciałbym przypomnieć jeszcze jeden fakt – Łukaszenka wpadł w pułapkę własnych deklaracji, w których marginalizował znaczenie protestów. Manifestacje nadal trwają, a gniew społeczny utrzymuje się na wysokim poziomie. Łukaszenka w pewnym momencie zaczął traktować Białoruś jako „oblężoną twierdzę”. Uznał, że świat zewnętrzny chce zdestabilizować sytuację na Białorusi, stąd ta gwałtowna, trwająca od wielu tygodni antyzachodnia retoryka, manifestacyjne zwrócenie się o pomoc do Rosji, aby obroniła reżim przez działaniami Zachodu. Minister obrony Białorusi stwierdził, że państwa zachodnie rozpoczęły wojnę hybrydową przeciwko Białorusi. Dodał przy tym, że Zachód zainicjował walkę o uzyskanie dominacji w przestrzeni informacyjnej. Wykorzystując tezę o zagrożeniu zewnętrznym reżim kontynuuje represje wobec społeczeństwa, o różnej skali brutalności, konsekwentnie zwiększając ich skalę.

Jak Pana zdaniem będzie wyglądać reakcja krajów europejskich – już wiemy, że większość krajów nie uznała tych wyborów i zaprzysiężenia – czy będą nałożone sankcje na Białoruś?
Większość państw nie uznaje prezydentury Łukaszenki. Ich zdaniem, przebieg wyborów w ten sposób nie gwarantował ich uczciwości. Jeśli chodzi o sankcje – są dwie drogi. Niektóre państwa takie jak Litwa decydują się na personalne sankcje dwustronne oraz podejmowanie działań ograniczających stosunki polityczne z Białorusią. Unia Europejska zdecydowała się sankcje personalne, wymierzone w osoby, które były zaangażowane w tłumienie protestów społecznych i organizację nierzetelnych wyborów. Warto przy tym podkreślić, że władze białoruskie weszły same na drogę samoizolacji w stosunkach z UE. Świadczy o tym jednostronna decyzja reżimu wymuszająca redukcję personelu z placówek dyplomatycznych Polski i Litwy. Krok ten spowodował odruch solidarności, wielu ambasadorów reprezentujących państwa UE opuściło Białoruś udając się na konsultacje do swoich krajów.
Jeżeli chodzi o szersze sankcje– to jest sprawa złożona, dlatego że zawsze stoimy przed wyborem – czy sankcje gospodarcze godzą rzeczywiście tylko w reżim czy również w społeczeństwo? Zależy nam na tym, żeby Białorusini utrzymywali kontakt ze światem zewnętrznym, żeby mimo ograniczeń, które teraz wprowadził reżim, Białorusini mieli szansę na swobodny kontakt z przyjaznymi im społeczeństwami państw UE. W kwestii utrzymywania i kształtowania stosunków gospodarczych trzeba zachować ostrożność. Ewentualne sankcje powinny być dotkliwe dla reżimowych instytucji, a nie dla społeczeństwa.
W jednym ze swoich komentarzy na temat protestów na Białorusi, Pan podkreślił, że „postawa władz ma charakter wyczekujący”. Jak Pan sądzi, z czego to wynika?
Tak wywnioskowałem, obserwując bieżącą sytuację wewnętrzną na Białorusi po 9 sierpnia. Protesty nie zostały stłumione. Poziom irytacji społecznej, który jest skierowany przeciwko Łukaszence, nawet nie przeciwko systemowi państwa, ale przeciwko niemu samemu wciąż rośnie. Łukaszenka po pierwszych dwóch dniach po wyborach, kiedy organy porządkowe dosyć ostro traktowały protestujących licząc na to, że złamią opór i wolę sprzeciwu społecznego, wycofał się z daleko idących represji. Zmienił taktykę. Nie chce się posunąć do brutalnej pacyfikacji protestu, dlatego, że nic by to mu nie dało i najprawdopodobniej doprowadziło do radykalizacji oporu społecznego. Reżim jest w pułapce –posiada monopol na użycie siły, organy porządkowe czy wojsko są nadal lojalne, ale ośrodek władzy prezydenckiej zdaje sobie sprawę, że eskalacja przemocy, bardzo brutalnej, już jest bezcelowa, już nie zatrzyma, nie zmieni poglądów Białorusinów.
Przyjęcie postawy wyczekującej świadczy, że władze w Mińsku liczą na samoistne wypalenie się protestów Zakładają, że brak istotnych ustępstw ze strony władzy spowoduje zniechęcenie i rozczarowanie społeczne. Nie oznacza to bezczynności władz. Reżim stosuje taktykę represji przypominającą powolne, ale systematyczne „przykręcanie śruby”. Na ulicach białoruskich miast nie dochodzi do walk ulicznych, manifestujący zachowują się pokojowo. Do zatrzymań najczęściej dochodzi po zakończeniu manifestacji, kiedy to funkcjonariusze organów porządkowych zatrzymują kilkaset osób karanych później grzywnami za naruszenie porządku publicznego.
O tym, że represje będą się nasilać świadczy niedawna wypowiedź prokuratora generalnego. Zapowiedział on, że władze będą zatrzymywać blogerów krytykujących reżim, za brak opieki nad nieletnimi będą karani rodzice, którzy chodzą na manifestacje z dziećmi. Na wyższych uczelniach pojawiają się funkcjonariusze MSW, którzy przeprowadzają rozmowy ostrzegawcze ze studentami mające zniechęcić do manifestowania sprzeciwu. Podobna sytuacja jest w zakładach pracy, gdzie metodami administracyjnymi jest łamany opór robotników w dużych zakładach przemysłowych, którzy myślą o strajku. Systematyczne represje mają jeden cel – ci którzy je organizują liczą na złamanie oporu, zniechęcenie społeczne i, oczywiście, wzbudzenie strachu.
Stworzona przez opozycję Rada Koordynacyjna nalega głównie na przeprowadzeniu nowych wyborów prezydenckich, ale chodzi im tylko o pokojowe protesty. Czy Pana zdaniem, możemy prognozować, że Rada doprowadzi do jakichś konkretnych kompromisów ze strony władzy?
Sytuacja Rady Koordynacyjnej jest skomplikowana. Jej członkowie na pewno by chcieli działać na Białorusi, ale skutecznie im to uniemożliwiono. Część ludzi wyjechała w obawie o swoje bezpieczeństwo, część przebywa w więzieniu. Reżim, wspierany przez Rosję, jednoznacznie odrzuca możliwość nawiązania rozmów z przedstawicielami rady, uznając ich za marionetki Zachodu. W tej sytuacji postępowanie Rady Koordynacyjnej jest logiczne, skupiła się ona na uzyskaniu wsparcia międzynarodowego oraz propagowaniu swojej aktywności w społeczeństwie białoruskim za pomocą niezależnych kanałów informacyjnych. Różne scenariusze możemy tworzyć na temat tego, jak się potoczy los ludzi, którzy protestują i są przeciwni reżimowi Łukaszenki a przebywają za granicą. Istnieje szansa, że utrzymają wpływ na społeczeństwo białoruskie, że zostaną ważnym ośrodkiem politycznym mogącym stać trwałą alternatywą wyboru politycznego.
Ważna jest również specyfika sytuacji wewnętrznej na Białorusi. Nie ma tam zorganizowanego, silnego antyreżimowego zaplecza politycznego. Partie polityczne są zmarginalizowane, partie, które sprzeciwiają się reżimowi Łukaszenki nie stanowią poważnej siły politycznej. Łukaszenka nadal kontroluje system państwowy, pod naciskiem protestów zapowiada bliżej nieokreślone reformy konstytucyjne oraz zwiększenie pluralizmu politycznego. Będzie zapewne w ten sposób poszukiwał drogi do przekonania całego świata, że na Białorusi kształtuje się rzekomo niezależna reprezentacja społeczna.
Z drugiej strony, silny gniew wobec Łukaszenki spowoduje, że protestujący na Białorusi będą podejmować konsekwentne próby samoorganizacji politycznej, na razie to jest bardzo płynne – nie mamy takiego kontrapunktu dla systemu Łukaszenki, który byśmy zaczęli uznawać jako już w pełni uformowaną reprezentację polityczną protestujących. To jest fenomen obecnych protestów na Białorusi. Ich siłą jest gniew społeczny, a nie precyzyjny plan polityczny. Można liczyć na zmęczenie i stopniową dekonstrukcję reżimu. Ze względu na samoizolację Mińska, anachroniczne zarządzanie gospodarką oraz złą sytuację budżetową władza Łukaszenki będzie coraz bardziej słabła, również ze względu na rosnące rozczarowanie nomenklatury zdającej sobie coraz bardziej sprawę, że brak reform gospodarczych może doprowadzić do zapaści państwowości. Paradoksalnie negatywny wpływ na dalsze losy reżimu jest obserwowane ubieganie się Mińska o wsparcie ze strony Rosji. Pozwala to Moskwie na kontynuowanie polityki integracyjnej w ramach Państwa Związkowego.

Ten protest jest gniewem przeciwko Łukaszence, ale czy możemy mówić o jakimś ich „głębszym znaczeniu” – np. geopolitycznym?
To jest też fenomen białoruskich protestów. Jeszcze przed wyborami analizowaliśmy wypowiedzi kontrkandydatów Łukaszenki zwracając uwagę m.in. uwagę na to jak oni widzą miejsce Białorusi w Europie. Żaden z nich nie określił się w sposób zdecydowany co do wyboru Zachodu czy Rosji jako głównego partnera. Większość stanęła na stanowisku, że Białoruś powinna być państwem suwerennym, pozostającym w partnerskich stosunkach z otoczeniem. Niektórzy mówili, że najlepiej, gdyby Białoruś była Finlandią, Szwajcarią – czyli państwem „neutralnym”, równoważącym związki z Rosją i Zachodem. Rosja jednak była określana jako główny partner Białorusi, zwłaszcza jeśli chodzi o powiązania gospodarcze.
Kluczowym wyzwaniem dla samej Białorusi, ale też dla Zachodu pozostaje kwestia ograniczenia roli Rosji w swobodzie formowania sytuacji politycznej na Białorusi. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden czynnik, o którym często zapominamy. Społeczeństwo białoruskie jest zupełnie inne niż 10 lat temu. Dlatego Łukaszenka ma tak duże kłopoty z opanowaniem protestów. Na ulicach widzimy nowe pokolenie Białorusinów, które buduje swoje spojrzenie na świat w oparciu o kontakty ze zróżnicowanym pod względem politycznym otoczeniem międzynarodowym i obojętnie podchodzi do wzorców tożsamościowych odwołujących się do dominującej roli Rosji.
Przykładem pokazującym jak się zmieniło białoruskie społeczeństwo jest branża informatyczna, która na Białorusi jest świetnie rozwinięta i reprezentowana przez ludzi, którzy są otwarci na świat. Współpracują z zagranicą, z Zachodem, również z Rosją, ale patrzą na tego rodzaju współpracę w innych kategoriach niż tylko polityczne. Chcą żyć normalnie, w warunkach możliwości stabilnego prowadzenia biznesu i dla nich reżim Łukaszenki jest po prostu anachroniczny, archiwalny – państwo pod jego rządami nie może się modernizować – to budzi też protest. Nie ma w tym wymiaru, że są bardziej prozachodni czy prorosyjscy, dlatego, że większość Białorusinów podkreśla, że oni nie są antyrosyjscy, dopóki Rosja nie zaczęłaby okupować Białorusi. Duża część Białorusinów obserwując warunki funkcjonowania biznesu na Zachodzie, w Polsce, Litwie czy Ukrainie dochodzi do wniosku, dlaczego nie mamy spróbować, powinniśmy iść w kierunku zmian, które zaszły w naszym bezpośrednim sąsiedztwie.
Swiatłana Cichanouska prowadząc rozmowy z partnerami europejskimi podkreśla, że Rosja również będzie partnerem Białorusi.
To jest racjonalne myślenie, które reprezentuje większość społeczeństwa białoruskiego, to jest społeczeństwo, które nie lubi konfliktu. To jest też ciekawe, ponieważ tam nigdy nie występowały hasła antyrosyjskie, a jeżeli się pojawiają – to są bardzo marginalne. Nie ma tam jakiegoś skoordynowanego ruchu antyrosyjskiego, który się sprzeciwia imperializmowi rosyjskiemu. To minęło. Białorusini patrzą na świat praktycznie: polityka polityką, ale chcą normalnie żyć. Dlatego ten protest nie jest przeciwko systemowi, ale przeciwko autorytarnemu przywódcy, który nie jest w stanie zmienić Białorusi.
Czy widzimy jakieś podobieństwa pomiędzy sytuacją na Białorusi obecnie a protestami na Ukrainie w 2013 roku?
Jestem przeciwny tym porównaniom. One są bardzo atrakcyjne, ale trudno porównywać Ukrainę z Białorusią z wielu powodów. Podglebie protestów na Ukrainie było zupełnie inne. Druga sprawa to stosunek do Rosji na Ukrainie – państwo rosyjskie traktuje się jako wroga. Rosja rozpoczęła de facto wojnę w obronie swoich interesów. Trudno po latach uznać to za sukces rosyjski, dlatego że celu strategicznego Rosja nie osiągnęła, nie rozbiła Ukrainy, zajęła Krym, zdestabilizowała wschód Ukrainy, ale nie doprowadziła do upadku władzy w Kijowie. Próby destabilizacji Ukrainy trwają do dziś. Na Ukrainie było duże zaplecze polityczne opozycji, istniały rozbudowany system partyjny oraz silne organizacje reprezentujące społeczeństwo obywatelskie. Euromajdan w pewnym momencie zaczął organizować się politycznie, a z grona jego przywódców sformowano w dużej mierze nowe władze w Kijowie. Przykład, który nie wpisuje się w dynamikę białoruskich protestów. Kiedy Janukowycz skierował jednostkę sił powietrznodesantowych z Dniepropietrowska (obecnie – Dnipro) do Kijowa, ludzie wyszli na tory, i zatrzymali pociąg z żołnierzami, którzy pod presją społeczną powrócili do koszar.
Białoruski sprzeciw tworzy nowe formy walki z reżimem. W pewnym momencie w popularnym na Białorusi medium społecznościowym Telegram zainicjowano tworzenie „samoobrony” na Białorusi. Wzbudziło to zaniepokojenie obserwatorów obawiających się gwałtownej radykalizacji protestów. Tak się nie stało – „samoobrona po białorusku” polega na wyciąganiu ludzi z rąk OMONowców, identyfikowaniu ich twarzy. Blokowane są strony internetowe urzędów państwowych (m.in. MSW). Zajmuje się tym tzw. cyberpartyzantka, co świadczy o angażowaniu się w walkę z reżimem osób związanych z sektorem IT.

Czy możliwy jest taki „finał” tych protestów, jak na Ukrainie, że Łukaszenka ucieknie do Rosji?
Taką opcję rozważano na samym początku manifestacji, kiedy były one największe. I nie chodzi tu nawet o Mińsk, ale o wszystkie, nawet małe miasteczka, gdzie ludzie zaczęli wychodzić na ulice. Reżimowi udało się jednak opanować kryzys, protesty nie doprowadziły do paraliżu aparatu państwowego. Muszę przypomnieć, że głównym czynnikiem mającym wpływ na hamowanie zmian na Białorusi to jej rola w systemie bezpieczeństwa Rosji. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że Rosja, która jest mimo wszystko stabilnym państwem i prowadzi intensywną politykę wojskową, zrezygnuje z Białorusi jako potencjalnego obszaru operacyjnego. Świadczą o tym liczne białorusko-rosyjskie przedsięwzięcia szkoleniowe w ramach okresowych ćwiczeń w rodzaju planowanego na rok przyszły „Zapad 2021” czy zakończonych we wrześniu „Słowiańskie braterstwo”. Jeżeli chodzi o współpracy wojskowej Białorusi z Rosją to jest ona jak na razie trwała i nie uległa zakłóceniom podczas trwającego od początku sierpnia kryzysu politycznego na Białorusi.
Łukaszenka ustawia się jako przywódca państwa, które jest atakowane przez Zachód, a Rosja musi go bronić, mówi – jestem pierwszym posterunkiem waszego bezpieczeństwa. Zagrał kartą antyzachodnią, antynatowską i próbuje w ten sposób przekonać Białorusinów do siebie. Jednak w 2020 roku widzimy jak duża jest zmiana mentalnościowa w społeczeństwie białoruskim. Stosunek do reżimu jest tak silnie nacechowany niechęcią i oporem, że nawet potencjalne wyciszenie protestów nie oznacza, że Łukaszenka może przywrócić status sprzed wyborów i tak jak wcześniej rządzić państwem.
Czy Pana zdaniem, te protesty geopolitycznie „przybliżą” Białoruś bardziej do Rosji czy do Unii Europejskiej?
Na Kremlu większość masowych protestów społecznych uznawanych jest za efekt obcej inspiracji, wręcz spisku międzynarodowego. Każdy protest wymierzony przeciwko status quo jest operacją specjalną Zachodu i inspiracja dla planowanej „kolorowej rewolucji”. Dla Rosji zmiana władzy w wyniku protestów jest scenariuszem ryzykownym. To jest zły scenariusz dla samego Kremla – chcę przypomnieć, że Rosja ma swoje problemy w sprawnym zarządzaniu regionami – mówię o Dalekim Wschodzie. Obserwujemy tam lokalny, ale niemały protest wymierzony przeciwko stylowi rządzenia lekceważącemu potrzeby i aspiracje społeczeństwa. Łukaszenka nie chce i nie może ustąpić. Ustępstwo jest traktowane jako niedopuszczalny przejaw słabości. Reżim liczy na to, że imitując gotowość do zmian zachowa wszystkie atutowe karty w ręku. Oprócz wspomnianej wcześniej kwestii związanych z bezpieczeństwem militarnym, kluczowa jest też kwestia gospodarcza. Białoruś pozostaje krajem pomiędzy, a nawet bliższym Rosji, ponieważ większość producentów pracuje na rynek rosyjski. Mamy do czynienia z tylu mocnymi związkami z Rosją, że one są trudne do zerwania. Nie przesądza to jednak niepowodzenia, choć mogącego długo trwać, scenariusza zmiany politycznej na Białorusi i osłabienia obecnego autorytaryzmu.